poniedziałek, 18 lipca 2016

Od Rachel - C.D. Alexis ''Promień nadziei''


Cieszyłam się, że już dotarliśmy, bo szczerze powoli zaczynałam mieć już dość tej podróży. Nie miałam jakiejś szczególnej opinii na temat tej nowej, jak jej tam...? Blackbriar? Mniejsza z tym. Liczyło się tylko to, że niedługo koniec podróży. Droga mijała całkiem spokojnie, jednak zaniepokoiło mnie, gdy nagle wszyscy się zatrzymali. Postanowiłam nieco się rozejrzeć, więc wskoczyłam na najbliższe drzewo, po chwili omal z niego nie spadając. Gdy tylko zobaczyłam to coś, co postanowiło zatrzymać nas przed dalszą podróżą, chyba cud uratował mnie przed uduszeniem się powietrzem. Z wrażenia moje serce na chwilę przestało bić. Szybko jednak się otrząsnęłam. Choć w zasięgu mego wzroku znajdowała się ledwie kończyna podobna do ręki, a raczej tylko jej fragment, od razu wiedziałam, że to nie jest przeciwnik na nasze możliwości. 
Kreatura była z dziesięć razy większa od przeciętnego smoka, nie miała skóry, a tylko wystające, zlane metalem i złotem, płonące kości, z których sypał się czarny proch. Postanowiłam nie ryzykować i nie wyprowadzać ataku na istotę, której zamiarów nie znałam, zwłaszcza ze względu na to, że była nie tylko ogromnych rozmiarów, ale i wydawała się być nieśmiertelna. Po dokładniejszym zlustrowaniu tego czegoś wzrokiem, zanotowałam w myślach kilka istotnych faktów. To coś miało cztery, masywne kończyny, lecz bez problemu mogło się poruszać także na dwóch. Wyglądem przypominało trochę... człowieka? Choć jednak po części też smoka. Stwierdziłam, że niezależnie od tego, czym jest istota tak na prawdę, z pewnością jest silna, a nawet i nieśmiertelna. Strzępki skóry błyszczały na czerwono od tlącego się we wnętrzu kamiennego serca płomienia. Kości zmieniały się w czarny proch, który nawet po opadnięciu na ziemię był rozżarzony niczym węgiel. Ziemia pod stopami, czy łapami, potwora topniała od ciepła. Stworzenie miało również dwie pary ogromnej wielkości skrzydeł, kształtem przypominających skrzydła nietoperzy. Na głowie posiadało dwa baranie rogi, w kolorach czerni i czerwieni. Skierowało puste spojrzenie na liczącą sobie ponad 30 osobników watahę i chuchnęło rozgrzanym powietrzem w obranym kierunku. Podmuch nie oszczędził nikogo. Po chwili zaczęło mi się kręcić w głowie, obraz się zamazywał, wszędzie widziałam krew. Do mych uszu dobiegał zduszony śmiech. Stało się to, czego bałam się najbardziej. Zwariowałam.

***

Nagle zapanowała ciemność, śmiechy ucichły, a mnie otoczyło tak znane uczucie samotności. Jak dobrze, że to się nie wydarzyło. Bo się nie wydarzyło, prawda? Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu. Panował tu nieprzenikniony mrok, nie było nic widać, a od ścian odbijało się echo każdego oddechu. Zdawało się nawet, że można usłyszeć bicie serca. Wokół unosiła się niewidoczna mgła. Po chwili przypomniałam sobie o watasze. Krzyknęłam jak najgłośniej potrafiłam, lecz za każdym razem odpowiadała mi tylko cisza, a echo mojego głosu odbijało się od ścian. Westchnęłam cicho i postanowiłam na własną łapę odszukać pozostałych. Ruszyłam więc niepewnie przed siebie, po chwili odbijając się od kolejnej ściany. Z początku zwykły pokój okazał się być plątaniną korytarzy, przypominających labirynt. Po chwili wpadłam na całkiem niegłupi pomysł. Skoro jest ciemny labirynt, to powinny być i jakieś wskazówki, by się wydostać. Postanowiłam przeszukać miejsce, w którym się znalazłam. Po kilku minutach poszukiwań natrafiłam na fragment mapy i jakieś świecące pałeczki. Aktywowałam jedną, a błękitne światełko rozjaśniło niewielki obszar przede mną. Uważnie przyjrzałam się fragmentowi mapy, który jednak nie za wiele mówił. Mimo to postanowiłam zabrać go ze sobą. Po chwili namysłu opuściłam miejsce, w którym się znajdowałam i ruszyłam długim korytarzem, prowadzącym w prawo od mojej początkowej siedziby. Kierując się instynktem przemierzałam kręte korytarze, okryte płachtą ciemności, co jakiś czas nasłuchując znajomych głosów. Wykończona wędrówką postanowiłam polecieć, co jednak okazało się niemożliwe z powodu dziwnej magii, która powodowała, że moje skrzydła były niezdolne do lotu. Musiałam więc iść, co było dość męczące. Po dość długim czasie zdawało mi się, że usłyszałam przerażony oddech. Ruszyłam w stronę dźwięku, w nadziei, że kogoś odnajdę. Po chwili zdołałam dostrzec czyjąś sylwetkę, jednak nie zdołałam rozpoznać kto to.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!