TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
W chwili, gdy opuszczałem tereny watahy, nie myślałem o niczym innym, jak o dalszym życiu. Miewałem myśli samobójcze, ale gdzieś w głębi wiedziałem, że nie chcę umierać. Co noc zasypiałem z przyzwyczajenia szukając kogoś do objęcia łapą. Zawsze towarzyszyło temu to samo rozczarowanie. Przy każdej okazji, gdy zamykałem oczy, widziałem pysk czarno-fioletowej wadery. Jej oczy zawsze wpatrzone prosto w moje. Widziałem ciepło i empatię, która od niej bije... lecz teraz... wszystko to przepadło. Często zasypiałem w drodze. Po prostu traciłem przytomność od ciągłego biegu. Kilka razy obudziłem się z zakrwawionym pyskiem... upadałem na kamienie, kawałki szkła, ostre gałęzie, czy jakieś szczątki metalu. Przez to na moim ciele zaczęły pojawiać się wżery. Po pewnym czasie, czyli po blisko dwóch miesiącach, nauczyłem się je maskować poprzez odpowiednie uczesanie sierści. Po czterech miesiącach dotarłem do terenów pierwszej watahy. Wilki tam były dość dobrze wyszkolone. Przywitał mnie patrol (grupa licząca pięć osobników), przez który mało co nie zakończyłem mojej egzystencji. Pobity i z kilkoma ranami ciętymi trafiłem pod jaskinię alf. Tam dowiedziałem się, że w watasze panuje system "dwóch hierarchii". Poza głównym podziałem, był jeszcze odłam na jednostki przydatne (militarne) i żyjące (nauczyciele, łowcy itp.). Dowiedziałem się, że w zależności, do której grupy będę należał, takie będą moje obowiązki. W praktyce wyglądało to mniej więcej tak: wilki należące do grupy Militarnych mogły cały dzień spać, żreć i poświęcać się wszelkim rodzajom uciech. Natomiast osobniki z drugiej grupy wstawały o trzeciej i często harowały do północy. Dodam, że na jednego wilka z klasy pracującej przypadało pięć leniwych skurwysynów z klasy wojskowej. Tak więc przez okres blisko pięciu miesięcy wiodłem żywot jebanego niewolnika. Z racji tego, że nie poznałem tam nikogo wartego uwagi, dosłownym zbawieniem była rozmowa z alfą, w której oczywiście zostałem zwyzywany od najgorszych ścierw i leniwego śmiecia. Dodam tylko, że para alfa całe dnie chodziła po watasze. poganiając do szybszej pracy. Po opuszczeniu tego obozu pracy przymusowej. ruszyłem dalej. Depresja wciąż trzymała mnie w dołku. W stanie bliskim śmierci z wycieńczenia dotarłem do kolejnego stada, tym razem wilki okazały się zupełnie inne. Nie potraktowały mnie jak zagrożenie. Każdy medyk w watasze starał się uleczyć moje rany. Łowcy prawie od razu złapali coś do przegryzienia, a para alfa wstrzymała się z przesłuchaniem do czasu powrotu do zdrowia. Po kilku dniach odwiedziłem jaskinię przywódców. Nie mogłem potraktować ich jak "nowy". W chwili przed przesłuchaniem, padłem na kolana, dziękując za ratunek i obiecując, że zrobię wszystko, aby przydać się watasze. To właśnie w niej poznałem obiekt westchnień dla mojego zrujnowanego już serca. Promise, bo tak miała na imię, okazała się być waderą o złotym sercu i sporych ambicjach. Chciała zostać przywódczynią polowań... jednak mój pobyt trochę pokrzyżował jej plany. Spędzała ze mną sporo czasu. Od dawna z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze. Nie wiedziałem jak do tego doszło, nie pamiętam co takiego zmusiło mnie do tego, co zrobiłem... pewnego wieczoru po prostu coś we mnie pękło. W chwili, w której przypomniałem sobie moje "osiągnięcia", rozpłakałem się i opowiedziałem jej cały życiorys. Po tym zdarzeniu spędzałem z nią każdą wolną chwilę. A takowych nie było zbyt dużo. Zadeklarowałem się pomagać we wszystkim, przez co często chodziłem na polowania, pomagałem medykom, obrońcom, nauczycielom, czy samemu robiłem za niańkę. Byłem im to winien... uratowali mnie. Po kilku miesiącach po raz pierwszy poprosiłem ją o partnerstwo. To właśnie wtedy dotarło do mnie, że nie żyję w bajce. Odmówiła mi, z resztą... odmawiała mi za każdym razem. Dopiero w dniu mojego odejścia powiedziała mi dlaczego to robiła. Przyjaźń... była dla niej na tyle istotna, że nie chciała jej poświęcić na rzecz związku. Poza tym była zakochana w innym samcu. Zrozumiałem jej decyzję, jednak to właśnie jej zawdzięczam mój aktualny, stabilny stan emocjonalny. Postanowiłem wrócić, najkrótszą, znaną mi drogą. Dwa dni temu wszedłem na teren "Królestwa Cieni". To właśnie przemierzając dziwnie wyglądający las, usłyszałem dziwnie normalne jak na to miejsce głosy. Wilk? Nie, kilka wilków? Po sekundzie do moich uszu dotarł gło,s którego nie mogłem pomylić z żadnym innym. Po nim kolejny, i jeszcze jeden. Kolejno Patton, Makka i Star. Zacząłem biec, ostre krzewy skutecznie przeżerały się przez moją skórę, a morderczy sprint zakończył się, gdy wyskoczyłem dosłownie przed przodem całego orszaku. Stałem jak wryty, po sekundzie łapy zaczęły drżeć, a ja upadłem na kolana.
- Patton, Makka... Star... - Szeptałem kolejno patrząc na ich zadziwione pyski.
<Patton?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!