Tego dnia Rachel jak zwykle obudziła się na gałęzi drzewa, stojącego w pobliżu jednej z wielu jaskiń. Delikatny podmuch kołysał futro wadery, zlewające się w złotych promieniach wschodzącego słońca. Błękitne oczy obserwowały trawę, melancholijnie kołyszącą się pod ciężarem ciepłego, letniego wiatru. Ziewnęła przeciągle, ruszając uszami we wszystkich kierunkach i nasłuchując śpiewu ptaków. Gdy tylko zeszła z drzewa, ziemia lekko ugięła się pod jej łapami. Ruszyła przed siebie, stawiając każdy krok ostrożnie i z rozwagą. Po przejściu przez portal była dość zdezorientowana, nie ufała nowym ziemiom, również ze względu na fakt, iż były one dla niej zupełnie obce. Szła wolnym tempem, uważnie się rozglądając. Co jakiś czas mijała kogoś z watahy, jednak nie oczekiwała rozmówców. Powiadomiła tylko telepatycznie alfy o zaplanowanej podróży w celu rozejrzenia się po okolicy. Nie czekając na zgodę oddaliła się od watahy i nieco przyspieszyła tempa, a długi ogon ciągnął się za nią.
Nie zdążyła zbytnio się oddalić, gdy nagle zaczęło padać. Pojedyncze krople deszczu kapały na jej futro i spływały po nim, następnie spadając na ziemię. Na niebie kłębiły się coraz większe i ciemniejsze chmury, jednak zbytnio jej to nie przeszkadzało. Całkiem szczerze, lubiła deszcz, jednak nikt o tym nie wiedział. Powietrze stawało się coraz zimniejsze, a na ziemię spadały coraz cięższe krople wody. Przeszła przez jakąś rzekę. Płynął w niej całkiem silny nurt.
Wilczyca była tak wsłuchana w dźwięk kropel odbijających się o liście drzew, że nie zauważyła nadchodzącej burzy. Spojrzała w niebo, uśmiechając się do siebie. Samotna czuła się tak dobrze... Nie bez powodu każdy uważał, że była dziwadłem. Bo była. Była tą czarną owcą. Rzadko z kim rozmawiała, przeszłość zepsuła jej psychikę. Mimo, że każdy wilk w samotności doznawał objaw depresji, oddalał się od rzeczywistości, czuł się niepotrzebnie, ona czuła się dobrze. W końcu nikt nie tłumaczył jak ma żyć, a przez wszystkie lata i cały ból, jaki przeszła, samotność stała się dla niej czymś zbawiennym, dobrym. Nie będąc pod niczyją kontrolą, mogła się wyszaleć, mogła być sobą. Nie tą cichą myszką, trzymającą się na uboczu, z daleka od wszystkich i obawiającą się odezwać, a szaloną, zwariowaną i pewną siebie wilczycą, wychowaną przez los, która uwielbiała latać wśród chmur.
Nie zwracając na fakt, iż jest już spory kawałek drogi od swoich towarzyszy podróży, wskoczyła na szczyt jednego z wyższych drzew znajdujących się w zasięgu jej błękitnych ślepiów i rozłożyła ogromnych rozmiarów skrzydła wdychając chłodne powietrze. Już chwilę później zwinnie zerwała się do lotu, a parę białych piór opadło z jej skrzydeł na ziemię. Wzbiła się z górę, przecinając chmury, zatoczyła pętlę i runęła w dół z radosnym okrzykiem. Gdy od ziemi dzieliły ją już tylko centymetry, ponownie rozłożyła dodatkowe kończyny i poszybowała w nieznanym kierunku. Nagle jasne światło mignęło jej przed oczami i nim zdążyła się zorientować, straciła kontrolę nad lotem i spadła na ziemię, uderzając głową w drzewo.
***
Gdy się wybudziła, burza zdążyła już minąć. Odczuwała straszny ból głowy. Podniosła się chwiejnie na łapach i weszła na drzewo. Rozejrzała się po okolicy w celu określenia swojego położenia, lecz gdzie nie spojrzała rozciągał się las. Pomyślała chwilę i spróbowała przypomnieć sobie trasę, jednak niewiele pamiętała. Westchnęła cicho. Oprócz bólu, powoli zaczynało doskwierać jej także pragnienie. Postanowiła poszukać jakiegoś źródła. Ruszyła więc tam, gdzie kierował ją instynkt. Po kilku minutach dotarła do jakiegoś jeziora. Nachyliła łeb nad wodą, by ukoić pragnienie, gdy nagle usłyszała ryk. Odwróciła się w kierunku dźwięku i zauważyła niedźwiedzia. Przed niedźwiedziem stał mały kociak, wyraźnie się bał. Bestia już miała machnąć łapą i zabić zwierzaka, gdy nagle Rachel wyskoczyła przed nią i odepchnęła cel, przyjmując tym samym atak na siebie. Siła uderzenia była na tyle silna, by na chwilę wytrącić ją z równowagi. Gdy tylko się ogarnęła, zaczęła uciekać, w biegu jeszcze łapiąc kota za kark. Wykorzystując fakt, że rozwścieczony niedźwiedź nie ma szans jej dogonić, wzbiła się w powietrze i poszybowała nad drzewami. Zatrzymała się całkiem niedaleko miejsca z którego wyruszyła. Puściła zwierzaka i odeszła w poszukiwaniu watahy. Jednak kot, którego uratowała, cały czas szedł za nią. Postanowiła go więc przygarnąć. Po kilkunastu minutach udało jej się odnaleźć watahę. Jak gdyby nigdy nic wróciła na ''swoje'' drzewo i ułożyła się w koronie, spoglądając na swojego nowego towarzysza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!