Ta wadera była jakaś dziwna. Coś mi się w niej nie podobało. Znaczy, miałam wrażenie, że to naprawdę ciekawa i urocza osoba, jednak chyba miała jakąś wielką tajemnicę, której zdradzić nie chciała, przynajmniej nie teraz. Nie miałam zamiaru w to ingerować, pomimo, że miałam na to naprawdę wielką ochotę. Ostatecznie Star po szybkim przesłuchaniu Blackbriar zarządziła dalszą wędrówkę, jednak wtedy odezwała się długowłosa wadera.
- Znam tę krainę bardzo dobrze, jestem w stanie was stąd szybciej wyprowadzić. Za dwie godziny będziemy już pod polem siłowym. - Oznajmiła.
- Myślałam, że nie ma innej drogi... - Powiedziała Faith, spuszczając wzrok.
- Bo tu nie mieszkasz. - Uśmiechnęła się Blackbriar. - Fakt, prowadzisz ich najlepszą drogą, jaką mógł wybrać wilk nie mieszkający tu. Jest jednak jeszcze jedna droga, o wiele krótsza, bezpieczniejsza i lepsza... i ja ją znam, ale tylko dlatego, że tutaj mieszkam. Więc nie przejmuj się. Nie zawiodłaś. Spełniłaś swoje zadanie.
- Trzy ostatnie zdania wyjęłaś mi z ust. - Rzucił Flash i zwrócił się do Faith. - Ona ma rację, niczym się nie przejmuj. Pozwól jednak, że ruszymy we wskazanym przez nią kierunku. Skoro tutaj mieszka, posiadła większą wiedzę na temat stworzeń i dróg, które się tutaj znajdują.
- Wiem. - Mruknęła Faith. - Dziękuję.
- Blackbriar, czy spotkamy jeszcze jakiekolwiek większe demony? - Zapytała Star, na co wadera pokręciła przecząco głową. Tak więc, nasz kurs zmienił się znacznie. Szliśmy teraz przez ciemny las, gdzie drzewa, choć miały liście, wyglądały paskudnie i staro. Chyba były to olchy: na ziemi leżało mnóstwo liści, więc mogłam rozpoznać drzewo po ich kształcie.
- Mamo, to olchy? - Zapytała Grace.
- Tak mi się wydaje. - Uśmiechnęłam się do niej. - A ty co myślisz, Castiel?
- Jak dla mnie mamy teraz ważniejsze sprawy, niż oglądanie jakichś głupich liści. - Mruknął. Postanowiłyśmy nie kontynuować tej dyskusji. Castiel zawsze wszystko psuł i niszczył optymistyczne życie innych, jednak właśnie dzięki temu był tak wyjątkowy i uroczy, to sprawiało, że aż chciało się go lepiej poznać i chwilę z nim porozmawiać. Byłam bardzo dumna z niego i reszty moich dzieci. Rodzina, to było to, czego pragnęłam najbardziej i czego się doczekałam.
- Gdzie Gaster? - Spytał Jason, idący nieco za nami.
- Idzie przed nami, trochę na prawo. - Uśmiechnęłam się do partnera, po czym wskazałam łapą czarnego wilka z czarną grzywą, naszego syna. Gaster Phoenix odziedziczył po nas nasze główne kolory, które wyglądały świetnie. Jason odetchnął z ulgą, gdy tylko zobaczył syna. Cieszyłam się, że jest taki odpowiedzialny, że wie, jak trudne jest rodzicielstwo i że rodzina to wielka odpowiedzialność.
Generalnie wędrówka przebiegała bardzo spokojnie. Alfy prowadziły pochód na równi z Faith, Cherry i Blackbriar, za nimi szły bety i Silence, a potem reszta, w zwartym szyku, czujnie obserwując teren. Nasza wataha była bardzo zgrana. Cieszyłam się, że nie robili niepotrzebnych problemów i słuchali się alf. Gdybym miała mieć watahę, chciałabym, aby moi członkowie byli tacy. Jednak nie miałam na tyle doświadczenia, by zakładać watahę i utrzymać ją przy życiu. Ta była dla mnie wszystkim i chciałam do niej należeć aż do końca moich dni.
- Za dwadzieścia minut będziemy pod polem siłowym. Kiedy je zniszczymy, będziemy w stanie dostać się na wasze tereny! - Zakomunikowała Blackbriar. Ucieszyłam się, to dobra wiadomość. Jason uśmiechał się jeszcze bardziej. No tak, wracał do domu, swojego prawdziwego domu, pozostawiając za sobą wspomnienia, związane z Ziemią Wojny i ponownie zatracając się we wspomnieniach związanych z Ziemią. Miałam nadzieję, że stworzymy tutaj jak najwięcej nowych, wspólnych chwil, które potem będziemy wspominać.
Wszystko szło jak po maśle, podróż była spokojna... zbyt spokojna. Nie spodziewaliśmy się, że przed dojściem do celu, przed nami pojawi się jeszcze jedna, duża niespodzianka.
< Kto teraz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!