piątek, 8 lipca 2016

Od Jason'a - C.D. Corsair'a ''Deszcz meteorytów''


Wróciłem. Wróciłem do domu. No, nie tak całkiem. Ale na starą Ziemię. Szedłem koło mojej partnerki i dzieci. Były już dorosłe. Co chwilę odłączałem od reszty i wypatrywałem wielkiego wzgórza. Trwało to zazwyczaj sześć minut. Nie robiliśmy przerw, co dosyć mi się podobało. Rzadko zdarzało się, że zatrzymywaliśmy się. Wtedy zazwyczaj by nałowić ryb, gdy byliśmy blisko rzek i jezior, lub upolować coś, po czym wrócić i ruszyć w dalszą tułaczkę. Wilki mniej wytrzymałe szły na przodzie, gdyż z tyłu mogłyby się zgubić, a ci wytrzymalsi i szybsi na końcu. Ja z moją rodziną szedłem tak po środku na lewym "brzegu". Podczas odpoczynku Alfy nakazały grupie polującej udać się na polowanie. Ja podczas podążania za tropiącymi natarczywie wypatrywałem znajomych terenów. I nic. Ech.. gdybyśmy nigdy nie przenieśli się na Ziemię Wojny, inne ziemie, nieznane nam niegdyś, wszystko byłoby dobrze... Ale wtedy nie poznalibyśmy innych wilków. W tym mojej partnerki. Przyglądałem się podczas wędrówki nowemu wilkowi. Alfy kazały być czujnymi. Każdy spoglądał na niego być może nie wrogo, ale neutralnie. Cóż, nie wiadomo teraz, komu można, komu trzeba ufać. Tyle myśli urządzało w moim umyśle gonitwę, że nie nadążałem za nimi. Nagle stanąłem jak wryty. Mój mózg ogarnął lekki strach, aczkolwiek nie panika. Zgubiłem grupę polujących. Zawyłem. Być może usłyszą... o ile nie są daleko. I od kiedy tak intensywnie myślę? Pora zejść na ziemię, Jason, weź się w garść. Zawyłem po raz drugi. Tym razem usłyszałem jedyny w swoim rodzaju głos Diesel'a. Pobiegłem w stronę nasilającego się wycia i zauważyłem trochę zirytowaną twarz przywódcy polowań. Chyba spłoszyłem jedyne stado, które udało znaleźć się grupie polującej. A wtedy Diesel uznał, że i tak to na nic, więc również zawył... A wszystko przeze mnie.
- Przepraszam, ja... - zacząłem, wbijając wzrok w ziemię.
- Ty co? - warknął ktoś z grupy.
- Ja... ja to naprawię... - odparłem ze skruchą.
- Phf, ciekawe jak. - burknął ktoś inny.
Powoli przysunąłem nos do ziemi, węsząc i nasłuchując. Być może również usłyszę tętent kopyt jeleni? Niemożliwe. Pewnie już są daleko. Nagle wyczułem coś. Czyżby karibu? Odwróciłem się do grupy polującej.
- Słuchajcie, mam coś lepszego niż jelenie. Stado karibu. I to duże stado. Tropiący, tropcie, może również wyczujecie stado. - przejąłem rolę dyrygenta. - A jeżeli nie, ja was poprowadzę.
Natychmiast przyłożyli nosy do ziemi, lecz każdy kręcił przecząco łbem. Więc zacząłem ruszać za zapachem, a za mną inni. Po mniej niż po dwóch minutach przed nami ukazało się stado karibu. Zaczęliśmy się skradać. Jedna grupa goniących i atakujących poszła na jedno karibu, druga na drugie, a trzecia na trzecie. Jeśli dobrze pójdzie, będziemy mieć trzy upolowane karibu, czyli łatwiej będzie rozdzielić mięso między wilki z watahy. Zobaczyliśmy wielki klif, który z pewnością nie należał do terenów Watahy Krwawego Wzgórza. Tam goniący zagonili karibu, a grupa atakujących pobiegła na klif, który był stromy, lecz niedaleko dało się zbiec pod niego. Karibu zaczęły wierzgać, ale powoli, gdy cofały się, spadały kolejno z klifu, zabijając się od upadku. Kiedy jedno przeżyło, daliśmy się mu wykrwawić i zanieśliśmy jeszcze ciepłą zdobycz do watahy. A było to łatwe, ponieważ za pomocą telepatii łatwo było odnaleźć watahę. Alfy rozdzielały kawałki mięsa w miarę po równo. Każdy dostał tyle, ile potrzebował. Ja dostałem ogromny udziec karibu. Zaciągnąłem go do Alex i dzieci. Rozdzieliliśmy je na pięć części i każdy wziął po jednej. Flash stanął na wysokiej skale i przemówił, kiedy upychaliśmy mięso do toreb.
- Ruszamy w dalszą drogę. Przekażcie to wilkom z tyłu, by każdy wiedział, że pora udać się w dalszą podróż. - po czym zeskoczył ze skały i poszedł do swojej rodziny.
Zauważyłem, że Grace zasnęła w cieniu drzewa. Myślałem, że ona zapakowała swoją torbę, a okazało się, że zrobiła to Alexis. Powiedziała, że Grace była zmęczona. A oboje wiedzieliśmy, że zmęczenie może doprowadzić do chorób serca, które mogą zakończyć się śmiercią. Przytuliłem córeczkę, po czym dźwignąłem ją na grzbiet. Jej łapy zwisały po bokach mojego karku, a łeb spoczywał na jednej z nich. Obudziła się, lecz cały czas była zaspana. Liznęła mój polik, a ja jej nos. Nasi synowie szli po bokach i rozpierała ich energia. Pozwoliłem im zejść na bok, by wybiegali się trochę odłączeni od watahy. Byli na widoku, ponieważ biegli tak z cztery metry dalej. Nagle Grace się odezwała szeptem do mnie.

<Grace? :3 Dokończysz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!