Wilki ruszyły... ale dlaczego?! Mieliśmy załatwić po cichu jak najwięcej osobników. W chwili gdy zobaczyłem, że z cichego ataku nici, również ruszyłem za stadem. Ku mojemu zaskoczeniu, tylko kilka wilków wyszło z jaskiń, skazując się na pewną śmierć, jednak ich ilość wciąż przybywała. Jama po mojej lewej była dość dokładnie zaryglowana. Widząc , że wataha nawet daje radę na głównym placu, wraz z Corsair'em wyważyliśmy drzwi i wbiegliśmy do środka. Zobaczyliśmy samca leżącego na posłaniu. Z jego pyska lała się krew, ciało było w lekkich drgawkach, a oczy powoli zaczynały zanikać, ukazując przekrwione białka.
- Kim jesteście?! Co mu zrobiliście!? - Krzyczała wadera, gdy zbliżaliśmy się do centrum jaskini. Bez większego namysłu wyjąłem broń i dwoma płynnymi ruchami odciąłem łeb już i tak umierającego samca. Jego partnerka zaczęła krzyczeć, drapać... moją reakcja było tylko spojrzenie na Corsair'a, który po kilku sekundach znalazł w swojej księdze pozycję "Krwotok wewnętrzny". Wadera złapała się za brzuch, z jej pyska poczęła lecieć czerwona ciecz. Po chwili jej oddech ustał, a ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Mój sojusznik pospiesznie udał się do wyjścia, jednak mi coś nie pasowało. Gdy stałem w drzwiach, usłyszałem cichy szloch. Odwróciłem się i zobaczyłem małego szczeniaka. W jego łapie znajdował się piękny, ręcznie zdobiony nóż, z oczu biła mu wściekłość, a same ciało było dosłownie rozrywane przez furię. Rzucił się na mnie wrzeszcząc i wymachując ostrzem na lewo i prawo. Ogłuszenie go nie było problemem... po celnym ciosie z metalowej kończyny upadł półtora metra ode mnie. Zbliżyłem się do niego kładąc, zdrową łapę na jego grzbiecie.
- Zabiliście ich... obyście zdechli w piekle... mam nadzieję, że reszta watahy wypruje wam flaki!
- Jeśli się zamkniesz, to cię tu zostawię. - Wyszeptałem.
- Naprawdę? - Zapytał, patrząc się głęboko w moje ślepia.
- Tak... - Odpowiedziałem, a sopel lodu wielkości sztyletu przebił klatkę piersiową małego wilczka, który krztusząc się i próbując złapać oddech, osunął się na ziemię. - A miejsce w piekle mam już zapewnione. - Dokończyłem wywód, opuszczając jaskinię. Gdy tylko wyszedłem, dopadł mnie odór juchy, rozchodzący się po całych terenach. Popędziłem w stronę, gdzie toczyła się najbardziej zażarta walka. Spostrzegłem, że nasz generał, Cloud spiera się z dwójką sporo większych od niej samej basiorów. Rozpędziłem się i bez chwili namysłu uderzyłem stalowym barkiem w samca odwróconego tyłem do mnie. Ten wywrócił się wyjąc z bólu, aby już po chwili zamilknąć na stałe. Ostrze mojego tomahawka zatopiło się kilka razy w jego grzbiecie, powodując dość poważne wewnętrzne rany. W tym samym czasie samica, której ruszyłem z pomocą wygryzła piękną dziurę w gardle drugiego napastnika. Nie było czasu na podziękowania... musieliśmy walczyć. Ruszyłem do kolejnego basiora. Tym razem jednak dając się zaskoczyć. Wielki pniak trafił idealnie w moją skroń, szary samiec ze szramą nad okiem stanął nade mną okrakiem, biorąc spory zamach. Mój łeb leżał na kamieniu, a ja byłem ogłuszony.
- *A więc to tak...* - Pomyślałem. - *Zginę w taki sposób...*
Nie mogłem nic zrobić. Świat dookoła wirował... a każdy dźwięk był przygłuszony. Czułem jak z uszu zaczyna wyciekać mi krew, a w tej samej chwili wielka maczuga runęła w moją stronę. W ułamku sekundy księżyc przeciął dziwny cień... cień strzały, wbijającej się w łeb mojego niedoszłego zabójcy. Wielkie truchło opadło na mnie dość skutecznie przygniatając do ziemi. Bełt, który tkwił w ranie poznałem od razu. Takich używał tylko Crazy Lightning, młody samiec alfa, który już nieraz zasłużył się watasze. W tej chwili pomagał mi wygramolić się spod ogromnego cielska.
- Żyjesz? - Zapytał ironicznie, mierząc do kolejnego wilka.
- Tak... - Wydusiłem z siebie, blokując kolejny atak.
<Ktoś inny? Sorry za długość...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!