Nie wiedziałam dlaczego tak się cieszyłam z powodu jego wściekłości. Wylądowałam kilkanaście metrów dalej. Nie zwracałam zbytniej uwagi na ciągłe krzyki, dobiegające gdzieś z oddali, bo po co? Nie zamierzałam się odwracać, czy cofać, nie zamierzałam pamiętać. To było jedyne wyjście, by poczuć wolność...
Droga przede mną dłużyła się jakby w nieskończoność, a ja z każdą minutą, godziną, dniem, traciłam nadzieję. Nadzieję na odnalezienie świata, który tak bardzo pragnęłam zobaczyć. Świata, prawdopodobnie będącego moim prawdziwym domem. Świata, w którym mogłabym poczuć, czym jest życie... Jak dotychczas był to jedyny wybrany cel, do którego chciałam dążyć.
Gdy pewnego dnia miałam się już poddać, wycieńczona całodobową tułaczką, przed sobą dostrzegłam pewną postać. Uniosłam lekko wzrok, a moje oczy spotkały się z zielonymi oczami wilka. Przede mną stanął basior o szaro-niebieskim umaszczeniu z torbą przerzuconą przez lewe ramie. Uśmiechał się do mnie.
- Kim jesteś...? - spytałam cicho i jak zwykle dość chłodnym tonem, nie chciałam od razu okazywać zbyt wielu uczuć, zwłaszcza podczas braku jakichkolwiek informacji o rozmówcy.
- Mów mi Rayan, a ty to pewnie Rachel? - uśmiechnął się przelotnie,
- Skąd znasz moje imię?
- Długa historia...
- Gadaj. - warknęłam,
- Zachowujesz się zupełnie jak twój ''ojciec''.
- Skąd wiesz o moim ojcu?!
- Jeszcze dłuższa historia, niż o tym, skąd znam twe imię.
- Nie denerwuj mnie.
- Tak... Nawet charakter po nim odziedziczyłaś...
- Nie odzywaj się tak do mnie! Nawet o nim nie wspominaj! - wkurzyłam się. Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale rzuciłam się na niego i przygniotłam przednimi łapami do ziemi. Jednak on jakby nic sobie z tego nie zrobił, bo tylko spojrzał na mnie wyszczerzając białe kły w szczerym uśmiechu.
- Nie wymęczył cię przez te blisko trzy lata spędzone pod jego opieką, przy ciągłych rozkazach i krzykach, monologach typu ''co dla ciebie dobre i jak masz żyć''? Hm?
- Skąd wiesz co działo się w moim życiu? Skąd wiesz jak było? - pytałam coraz bardziej wkurzona, patrząc w jadowicie zielone oczy osobnika.
- Kotek, uspokój się, ja to po prostu wiem. - jego uśmiech powoli działał mi na nerwy.
- Skąd? Chcę wiedzieć. - jeszcze mocniej przygniotłam go do ziemi, warcząc. Wywrócił oczami i westchnął cicho zrezygnowany, po chwili znów spoglądając na mnie.
- Dobra, powiem ci, ale najpierw mnie puść. - na te słowa warknęłam cicho i wycofałam zaplanowany atak. Rayan podniósł się z ziemi i otrzepał futro z kurzu.
- Więc?
- Pamiętasz tego szczeniaka z dzieciństwa, zawsze siedzącego na uboczu?
- Ale co to ma do rzeczy?
- Pamiętasz, czy nie?
- No... Tak. - odparłam niepewnie.
- To byłem ja.
- Ale...
- Cii... Pozwól, że ja dokończę. Otóż od samego początku, gdy tylko cię zobaczyłem, zacząłem za tobą chodzić, obserwowałem każdy twój ruch...
- Śledziłeś mnie? - przerwałam.
- Coś w ten deseń. - westchnął cicho. - Już ci wyjaśniam. Obserwowałem również twego ojca. Nie, nie byłem orłem, czasem nawet zrywałem się z lekcji, by tylko cię spotkać.
- Ale... Ale po co?
- Może następnym razem ci opowiem... - uśmiechnął się lekko, zauważając, że zapada zmrok.
- Co tu robisz? - zmieniłam temat. Uznałam, że nie chcę znać odpowiedzi na poprzednie pytanie.
- Pytanie: co TY tu robisz? - spojrzał na mnie zielonymi oczami.
- Ja...
- Nie mów, jeśli nie chcesz. - mimowolnie lekko się uśmiechnęłam. Nagle odczułam nieprzyjemny, aczkolwiek tak znajomy, chłodny podmuch wiatru. Spojrzałam w niebo. Zmrok dawno już zapadł.
- Chodź do jaskini, jest niedaleko. - uśmiechnął się i ruszył w wyznaczonym kierunku, a ja za nim.
Jaskinia była umieszczona w jednej z górskich szczelin. Nie była jakoś bardzo rozbudowana, ale spokojnie starczyło miejsca na dwie osoby. Ułożyłam się przy wejściu, a basior rozpalił ogień. Spojrzałam w jego kierunku.
- Wybacz, ale... Chyba pójdę spać na zewnątrz. - Westchnęłam cicho.
- Rozumiem, dobranoc. - uśmiechnął się do mnie. Wstałam i wyszłam na dwór. Zauważyłam dość wysoką sosnę. Wdrapałam się na najwyższą gałąź. Po chwili rozmyślania udało mi się zasnąć.
Gdy się obudziłam, a była to nadal noc, Rayana w jaskini nie było. Zaczęłam nawoływać, ale z marnym skutkiem. Zeszłam więc z drzewa i postanowiłam go poszukać. Nagle ktoś na mnie skoczył. Odruchowo przekręciłam się na bok, rozcinając tym samym brzuch napastnika. Okazał się być to poznany poprzedniego dnia basior.
- Co ja najlepszego zrobiłam...? Jestem zabójcą... - szepnęłam przerażona.
- Gratulacje... Dokonałaś właściwego wyboru...
- Nie... Nie! - czułam zbierające się w kącikach oczu łzy. Odbiegłam.
- Rachel... - słyszałam jeszcze głos dobiegający z oddali, tłumiony przez górski wiatr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!