sobota, 9 lipca 2016

Od Rachel - Przeszłość [Quest #1] / cz 2


Nie spałam długo. Jedna myśl nie dawała mi spokojnie zasnąć. Przez większą część nocy leżałam bezcelowo na jednej z gałęzi, wsłuchując się w melodię wygrywaną przez wiatr, szeleszczący w liściach. Udało mi się usnąć po kilku godzinach obserwowania gwieździstego nieba i jak zwykle rozmyślania.
Chociaż błądzące po mej głowie myśli nie miały najmniejszego sensu, a bynajmniej ja żadnego nie mogłam w nich odkryć, wciąż nurtowało mnie kilka pytań, nieistotnych dla innych, a dla mnie mających dużą wartość. 
Gdy wreszcie udało mi się przymknąć oczy, a myślami oderwać od świata rzeczywistego, jak na złość losu, coś musiało mnie obudzić. Tym razem ze snu wyrwał mnie jakby czyjś głos. Wstałam niespiesznie z gałęzi i spojrzałam w dół. Dostrzegłam mojego opiekuna i... Zaraz... Szczeniaki?! Nie dowierzałam własnym oczom. Obok niego stała ta cała Reia, czy jak jej tam. Mniejsza z tym, tak, czy tak jej nienawidzę. 
Kątem oka dostrzegłam dziwną mgłę, nabierającą znajomych kształtów. Już po chwili siedziała tam pół-przezroczysta wadera o błękitnych oczach i jasnej sierści. Uśmiechała się do mnie, a ja niespecjalnie wiedziałam ani kim jest, ani czego chce. Postać wskazała kierunek zachodni, spojrzałam tam i dostrzegłam wspaniałe góry... Ten widok do dziś mnie zadowala. Od zawsze brakowało mi wolności. Wolności, którą mogłam poczuć właśnie tam, w tamtejszych górach. Z daleka od zasad i mojego opiekuna, z daleka od rzeczywistości i tego głupiego życia w stadzie. Samotność była mi co prawda nieznana, ale w końcu wszystko, co nieznane, jest ciekawe. 
Gdy odwróciłam głowę w stronę miejsca, gdzie uprzednio siedziała zjawa, nie dostrzegłam tam jej, a błękitną różę. Zastanowiło mnie to nieco. W końcu nie wiedziałam totalnie nic o tych istotach. Westchnęłam cicho i zeskoczyłam z drzewa. Popatrzyłam na czarnego basiora i waderę siedzącą obok niego. Następnie mój wzrok powędrował na bawiące się szczeniaki. Usłyszałam także urywki ich rozmowy. Wspominali coś o mnie. 
Wtem zupełnie jakby znikąd stanęłam przed nimi lekko wymachując ogonem.
- Mówiliście coś? - spytałam, nie doczekując się odpowiedzi. - To dobrze, nie będę przeszkadzać. Bawcie się dobrze. - uśmiechnęłam się ironicznie i dumna z pomysłu, na jaki wpadłam ruszyłam w kierunku gór.
- Rachel, gdzie ty idziesz? - usłyszałam za sobą wyraźnie wściekły głos mojego przybranego ojca.
- Nie twoja sprawa.
- Żądam odpowiedzi! - jakby znikąd pojawił się przede mną.
- Nie doczekasz się jej. - mówiłam wciąż tym samym tonem, nie przejmując się faktem, że gdyby mógł, rozerwałby mnie na strzępy. Po co się tym przejmować? Lubiłam go drażnić. W pewien sposób jego złość dawała mi tą dziwną satysfakcję.  
- Gadaj! - Wrzasnął
- Nie. - Pozostawałam nieugięta.
- Powiedziałem: gadaj!
- Rozkazywać to ty se możesz ptakom, ja i tak ci nie powiem.
- Odpowiedz mi, ale to już!
- Nie. - czułam, wręcz czułam gotującą się w nim krew. I dobrze. Nawet znakomicie. Wiem, że sama prowokowałam atak... No cóż, życie bywa niesprawiedliwe. 
- Kończy mi się cierpliwość...
- Ty w ogóle ją masz? 
- Rachel!
- Czego, ''ojczulku''?
- Jak ty się wyrażasz?! 
- Normalnie.
- To nie jest ''normalnie''!
- Sam mnie nauczyłeś, twój błąd.
- Że co?! Jak możesz?!
- Uspokój się, to pogadamy.
- Jestem spokojny!
- Nie widać.
- Rachel!
- Nie denerwuj się tak. Żegnam.
- Co?!
- Naucz się słuchać. - Rzuciłam.
- Nie przeciągaj struny.
-Widzisz żebym miała jakąś strunę? Naprawdę, szkoda twoich nerwów. - uśmiechnęłam się lekko, po chwili odlatując. Nie chciało mi się dłużej ciągnąć tej rozmowy, nie miała ona najmniejszego sensu.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!