Tego pięknego, letniego poranka, wstałam w niezwykle dobrym humorze. Przeciągłam się. Postanowiłam rozprostować kości. Udałam się na krótki jogging. Uwielbiałam kiedy letni wiaterek, rozwiewał moje futro.
Skierowałam się w stronę lasu, gdzie kończyły się nasze tereny. Niektóre wilki miały tu jaskinie. Jednak ja wolałam mieć jaskinię w bezpieczniejszym miejscu.
Nagle w krzakach coś się poruszyło. Szybko schowałam się za drzewem. Usłyszałam czyjeś kroki.
- O, matko... Tyle czasu już przemierzam ten las, a tu nie ma żadnej zwierzyny... - powiedział to jakiś człowiek. Wyjrzałam zza drzewa. Na sobie miał brązowy płaszcz oraz spodnie. Jego czarne włosy przykrywała czapka. Na stopach miał czarne skórzane buty. Przez ramię przewieszona broń. To był myśliwy.
Właśnie przez kogoś takiego zginął ojciec Karo, ale nie tylko on. Pamiętam okres kiedy Kaira, była załamana. Nienawidziłam ich z całego serca. Moje życie też mogli zmienić w koszmar.
Na dodatek u jego boku pojawił się biały pies z łatami... Dalmatyńczyk. Podskakiwał do góry z radości. Merdał ogonem. Zachowywał się jak zakochany. Prychnęłam ze złością.
- Dobra, Dzeni. - powiedział z czułością. Pogłaskał psa za uchem. Nas mógł zabijać, a takiego kundla... to nie?! Szczerze nie miałam nic do psów, ale wkurzało mnie to, że nas zabijali z zimną krwią, a kiedy ich czworonożny przyjaciel umierał, wylewali morze łez.
Musiał pozbyć się jakoś tego myśliwego. Nie mogłam pozwolić, aby dotarł do watahy.
Pies wyczuł mnie - zaczął szczekać. Zaczęłam uciekać na skraj watahy, poza jej terenem. Zaczaiłam się za kamieniem.
Wskoczyłam na psa, kiedy przebiegał obok mojej kryjówki.
- Cicho! - powiedziałam. Pies klapnął.
- Co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? - prychnęła. Położyłam łapę na jej pysku. Musiałam ją jakoś uciszyć. Poczekałam, aż myśliwy przebiegnie.
- Chciałabym. - skłamałam. - Nie idźcie dalej.... - zaczęłam. Pies wyrwał mi się z uścisku. Znowu zaczął szczekać. Głupie zwierzę!
Usłyszałam szum wody. Wody! Miałam już w głowie pewien plan.
Pobiegłam w stronę rzeki. Była dość szeroka. Myśliwy i pies pobiegli za mną. Poczekałam w kępie krzaków. Myśliwy zatrzymał się obok mnie. Odwrócony był tyłem.
Podeszłam do niego od tyłu. Położyłam mu się pod nogami. Cofnął się o krok. Wylądował z pluskiem w wodzie. Prąd poniósł go dalej.
Wściekły pies skoczył mi do gardła, ale go odepchnęłam. Spotkał go taki sam los jak jego pana. Pomachałam mu na pożegnanie.
Odetchnęłam z ulgą. Nie musiałam nikogo zabijać, chociaż na początku miałam taki zamiar...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!