Znów byłem samotnym wilkiem. Witchita mnie oprowadziła, Gustaw przyjął do watahy i tyle. A przecież dołączyłem tutaj po to, by wreszcie nie być sam, by znaleźć prawdziwą miłość i przyjaciół. Jak na razie na nikogo jeszcze nie wpadłem i z nikim nie rozmawiałem. Siadłem zrezygnowany pod jakimś samotnym drzewem, nałożyłem kapelusz na oczy i rozkoszowałem się nic nie robieniem. W pewnym momencie usłyszałem kroki. Podniosłem kapelusz.
- To ona... - Wyszeptałem i schowałem się za drzewem. To była Serena, nowa wilczyca w tej watasze. Jeden jej uśmiech odmienił moje życie. Stało się jasne. Ale potem znów pociemniało... Widziałem, jak rozmawiała z Peetą. Patrzył na nią... tak jak ja. Chyba nie mam u niej szans, w końcu Peeta ma w sobie to coś. Ja jestem tylko zwykłym kowbojem, który marzy o partnerce, o rodzinie... No ale... zawsze można spróbować do niej zagadać. Zamyśliłem się i nie zauważyłem, że wadera stoi za mną.
- A kto się tu chowa? - Spytała, spoglądając na mnie swymi oczami. Cofnąłem się i upadłem na plecy. Wadera stanęła nade mną i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Uśmiechnęła się. Jej uśmiech... Najpiękniejsze zjawisko, jakie przyszło mi kiedykolwiek oglądać.
- Moon. A ty jesteś Serena, prawda? - Zapytałem lekko onieśmielony.
- Skąd wiesz?
- Widziałem jak rozmawiałaś z Peetą. Usłyszałem jak się przedstawiasz.
- Aha. Długo tutaj jesteś.
- Nie. Powiedz, oprowadził cię już ktoś?
- Szukałam kogoś, kto byłby w stanie.
- Jestem chętny. - Uśmiechnąłem się. - Co ty na to?
< Serena? Jest i obiecany opek. Trochę krótki, ale też późno go napisałam... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!