czwartek, 3 marca 2016

Od Black Orchid - Zamknij oczy i pysk... otwórz duszę i serce!

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

AUTOR OPOWIADANIA NIE ZALECA CZYTANIA TEKSTU OSOBOM PONIŻEJ 16 ROKU ŻYCIA, ZE WZGLĘDU NA JEGO BRUTALNOŚĆ.

Niespokojne oczy wciąż biegały pod zamkniętymi powiekami. Starały się śledzić obraz wykreowany w mojej podświadomości. Dwójka samców z kamuflażem bitewnym na całym ciele uparcie mnie goniła. Może nie reagowałabym tak nerwowo, gdyby nie ich wygląd. Pyski były pokryte tysiącem wżerów, blizn i zaropiałych ran. Ucho jednego z nich było rozprute, natomiast drugi osobnik... on nie miał uszu. Oczodoły obojga samców wyglądały na wypalone. Czarna maź podoba do smoły ściekała po ich policzkach, docierając do popękanych, suchych i obumierających warg. Pędziłam przed siebie. Ignorowałam setki ognisk, które paliły się pomiędzy starymi i zgniłymi od środka drzewami. Biegłam co chwilę obrywając po pysku gałęziami, co po pewnym czasie zaczęło skutkować rozcięciami na łuku brwiowym, policzkach i skroniach. Zaczynałam tracić oddech, spokojny oddech przerodził się w przerażone sapanie spowodowane coraz większym zmęczeniem i pożądaniem tlenu. Wypadłam z bagien, obserwując moje naszpikowane kolcami łapy. Nawet nie odczuwałam, jak przebiegałam przez jeżyny, które znajdowały się w tej części lasu, która nie przypominała mokradeł. Odwróciłam się, a moim oczom ukazało się coś, co spokojnie mogę określić barierą. Pomiędzy drzewami panowała całkowita ciemność. Piękna i niczym nie zanieczyszczona ciemność. To właśnie z tej martwej czeluści poczęły wyłaniać się dwa szare łby. Wyglądały jakby dosłownie wypływały spod czarnej warstwy.
- Czego chcecie?! Czym jesteście?! - Wrzeszczałam panicznie rozglądając się po pustkowiu. Nie doczekałam się odpowiedzi. 
Na moich oczach wilki zamieniły się w mgłę i poczęły pełznąć w moją stronę. Jeden wyrósł przede mną, a drugi zaraz za moimi plecami.
- Diarfa era uoy tahw dan, tnaw uoy tahw era ew... - Niezrozumiały bełkot dobiegł do moich uszu z odległości niecałego metra. 
Stałam sparaliżowana, obserwowałam, jak wilk przede mną podnosi z ziemi całkiem solidny konar. 
- Su gnisserp si emit. - Kolejne słowa wyciekły z ust samca, po czym kawał drzewa trafił w mój łeb. 
Otworzyłam oczy w zupełnej czerni. Nic nie mogłam dostrzec, a jedyne, co odczuwałam to pulsujący ból głowy. Zwlekłam się z ziemi, próbując nasłuchać jakiś dźwięków. Jedyne, co udało mi się usłyszeć, to coś na wzór wody... echo! Kropla spadła na taflę i wydała z siebie plusk, który rozszedł się echem po całej... jaskini? Tak, to musiała być jaskinia. Chwilę później wzrok zaczął się przyzwyczajać do pustki, rysując w niej coraz to wyraźniejsze kształty. Powoli zaczęłam przemieszczać się przed siebie, mając nadzieję, że natrafię na ścianę lub na wyjście z tej czeluści, tak się jednak nie stało. Po kilku sekundach przeszukiwań ciszę zarwał głośny plusk. 
- *Pewne jakiś kawałek skał wpadł do jeziora... czyli niedaleko musi być woda.* - Pomyślałam. Czucie w moich łapach zaczynało powoli wracać, a wraz z tym ogromy niepokój. - *Dlaczego tu jest tak mokro... i na czym ja stoję!?* - Mamrotałam sama do siebie w podświadomości. Wyłowiłam dziwną, śliską kulkę, znajdującą się na dość płytkim dnie. Wciąż było ciemno, więc aby coś zauważyć musiałam przysunąć łapę bardzo blisko pyska. Otworzyłam łapę i prawie do razu odskoczyłam, wyrzucając znalezisko. Biała kulka z zielonym i czarnym okręgiem oraz czymś na wzór czerwonych nitek z tyłu. 
- Oko! Kurwa mać, to jest wilcze oko! - Wydarłam się na całe gardło. W tej samej chwili coś spadło do wody dokładnie za mną. Odwróciłam się, próbując podnieść się z klęczek... czemu ta woda jest taka mętna? A co jeśli... Moje myśli przerwał widok ciała z rozerwanym brzuchem, odgryzionymi kończynami i prowizorycznym hakiem wbitym w gardło, a znajdującym swoje ujście lekko na lewo od prawego ucha. Wydałam z siebie cichy pisk, po raz kolejny upadając do mętnej cieczy i kierując wzrok na sufit jaskini... który cały był usłany tego typu wisielcami. Wilki bez głów, bez łap, okaleczone, wybebeszone lub oskórowane. Z wyrwanymi płucami lub pozbawione serca. Każdy zginął na inny sposób... a było ich na oko ponad tysiąc. 
- Skoro tam są ciała... - Wyszeptałam sama do siebie, podnosząc łapę i zbliżając ją do nosa. - To... to jezioro jest... - Moje obawy potwierdziły się, gdy przez nos dotarł do mnie ostry zapach czerwonego płynu, który posiada każdy z nas. W jednej sekundzie - cichy płacz, a zarazem śmiech.
- Kto tu jest!? Odezwij się! - Krzyczałam, próbując znaleźć wyjście z tej przeklętej rzeźni. 

Czas na czerwoną kąpiel, obmyj swoją twarz...
Obmyj swoją duszę, Ty sumienie brudne masz!
Wyrwij swoje serce, płuca albo krtań...
Pora by poświęcił coś nikczemny drań...
Za to małe szczenię...
Które zdechło w łonie....
Korpus powieszę, a Twój łeb pokroję...
Flaki rozrzucę... demonom tego świata...
A skórę oprawię dla Twojego brata! 
Ha ha ha ha ha....

Słowa wyśpiewywane głosem małej wadery obijały się o ściany, tworząc jeszcze bardziej przerażające echo, które co chwile było zniekształcane przez tupot małych łapek i plusk związany z przemieszczaniem się w tej śmierdzącej brei. Wszystkie zmysły już wróciły mi do stanu" używalności". Widziałam przekrwione ślepia, które za każdym razem obserwowały mnie z innego miejsca. Po chwili ją zobaczyłam... fioletowa sierść a na niej żółte znaki... 
- Nie... nie... nie... - Szeptałam. 
- Witaj mamo... powiedz, jak ci się żyje? 
- Zostaw mnie... - Krzyczałam wciąż szukając wyjścia, lecz tym razem jedynie wzrokiem. 
- Tyle razy coś mi przeszkadzało... budziłaś się za wcześnie... Teraz do ranka jest jeszcze sporo czasu... nie martw się, zadbam o to, żebyś się za szybko nie wykrwawiła! - Mówiąc to podeszła bliżej, wytwarzając na swojej ubrudzonej od krwi łapy trzy średniej długości, ale bardzo cienkie, lodowe pazury. Z szybkością wiatru zatopiła je w moim podbrzuszu i zaczęła przeciągać do góry. 
- Wiesz co robię?! Wiesz?! - Krzyczała raz za razem wycinając większe płaty mięśni i skóry. - Chcę zobaczyć miejsce, które mnie zabiło! - Wykrzykując ostatnie zdanie wbiła owe szpony w moją klatkę piersiową. Zbliżyła swój pysk z psychopatycznym uśmiechem do mojej twarzy. 
- Pokaż to matczyne serce... pokaż to, co miało zapewnić mi rodzicielską miłość! - Krzyczała rozłamując żebra, tnąc płuca i powoli odkrywając wciąż bijące serce. - Jakie małe... a jak szybko bije! - Szeptała odcinając poszczególne żyły. 
- Daj mi się obudzić... dobrze wiesz, że to nie była moja wina!
- Wiem, ale od czasu poronienia bardzo interesująco reagujesz na koszmary! Do zobaczenia jutro, mamusiu! - Wrzask zakończony wydłubaniem moich oczu zakończył męczarnie, które przeżywałam. Szybko zerwałam się z łóżka, ale już po chwili czułam na sobie dreszcz strachu. Pod moimi łapami coś się rozlewało. Spojrzałam w dół... to coś było czerwone! Z krzykiem wypadałam z jaskini, nawet nie analizując tego zdarzenia. Kompletnie zapomniałam o otwartej butelce czerwonego wina, którą zostawiłam przy posłaniu. Zanosząc się płaczem wpadłam w las... łudząco przypominał ten ze snu. Kilka gałęzi trafiło w mój pysk i po bardzo zbliżonym czasie wypadałam na otwartą przestrzeń. Księżyc akurat był w nowiu, więc ciężko było określić dokładną godzinę. Coś jednak było inaczej... nie byłam sama. Kilkadziesiąt metrów ode mnie stal jakiś wilk. Wytarłam oczy, które prawdopodobnie miałam napuchnięte od płaczu. Czerwony... niebieski... biały... znałam tylko jednego wilka o takim ubarwieniu. Bez zawahania zaczęłam biec w jego stronę. 
- Black... co ty tu...? - Anonymous nie zdążył dokończyć pytania. Dosłownie wbiłam łeb w jego klatkę piersiową, zanosząc się coraz większym płaczem.
- Błagam cię, pomóż mi! Nie zniosę tego dłużej... proszę... - Krzyczałam bez opamiętania. 
Trochę zajęło mu uspokojenie mnie i usadzenie w jednym miejscu. Przysiadł naprzeciwko mnie, odgarniając moją grzywkę. Od razu podniosłam wzrok, nie miałam do kogo się zwrócić... 
- Teraz na spokojnie, co się dzieje. 
- Jakiś czas temu... sama nie wiem, miesiąc, może dwa straciłam partnera. Dopiero po jego śmierci... a nawet tego samego dnia, dowiedziałam się, że będę miała szczeniaki... a dokładniej córkę. Dbałam o siebie, starałam się nie przemęczać, nie miałam w ustach ani mililitra alkoholu... a mimo to poroniłam. Od tamtego czasu miałam problemy ze snem... usypiałam blisko trzeciej, a o siódmej zrywały mnie koszmary. Za każdym razem widzę jej sylwetkę, lecz dziś... dziś było inaczej. Dziś widziałam ją całą! Ona mnie zabijała! Tak będzie za każdym razem, wiem o tym! Pożegnała się ze mną wiedząc, że jutro znowu będzie mogła mnie zamordować... - Słowa przeradzały się w płacz. - To może nie byłoby wiele... gdyby nie to, że zazwyczaj jak się obudzę, boli mnie coś, co zostało uszkodzone w tym śnie! Boję się... boję się, że przez to umrę.. 
- Nie umrzesz, sen nie jest w stanie wyrządzić szkód w ciele. Jedyne, co może ucierpieć to psychika. A ją chyba masz dość silną, prawda? 
- Ty nic nie rozumiesz... ona wycięła mi serce! Przez zeszły tydzień poznałam chyba cały organizm wilka! Wycięła mi każdy możliwy narząd, a na następny dzień właśnie on mnie bolał! - Rzuciłam się na szyję basiorowi. - Błagam Cię, pomóż mi! Nie mam kogo innego poprosić, a do alf nie chcę zgłaszać się z tym problemem... 
- Dlaczego?
- Boję się, że mnie wyrzucą. Jesteś jedyną osobą, która aktualnie może mi pomóc... proszę, nie zostawiaj mnie... - Szeptałam zaciskając łapy na sierści samca.

<Anoymous? Jak znajdziesz chwilę to odpowiedz...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!