Szedłem po śniegu. Łapy odmawiały mi posłuszeństwa, ale parłem dalej. Nie chciałem zawracać. Było już za późno i nie miałem w ogóle na to chęci. Westchnąłem głośno. Moje futro było posklejane i wyglądało mizernie, a skrzydła prawie zamarzły, więc były nie do użytku. Aż do czasu. Zacząłem kopać w śniegu, aż ujrzałem ziemię. Utworzyłem koło z ziemi właśnie kopiąc, a na obrzeżkach koła położyłem kamienie. W środku kilka grubych, małych pni i zacząłem trzeć cienkim kijkiem o jeden z nich. Zaczęło się dymić. Tyle. I nic. Usiadłem zrezygnowany i w końcu... w końcu spośród dymu strzeliła jedna iskierka. Drewno się zapaliło, a zaraz potem następne. Cel zakończony. Przynajmniej ten mały, jeden cel. Uniosłem skrzydła nad ogień, by je ogrzać, bym mógł latać. W końcu zgasiłem ognisko i wzniosłem się w powietrze. Leciałem dosyć długo, aż w końcu postanowiłem zrobić sobie przerwę. Wylądowałem na jakimś wzgórzu. Podszedłem na sam skraj wzgórza i spoglądnąłem w dół. Wow, naprawdę, widok robił wrażenie. Było ładnie. Uśmiechnąłem się pod nosem, odwróciłem i wzleciałem na drzewo, gdyż wspinać się nie umiem. Przynajmniej nie na drzewa. Położyłem się na gałęzi tak, że moje przednie łapy zwisały z niej. Chwilę poleżałem z zamkniętymi oczami, a mój spokój i ciszę przerwał odgłos wydawany przez wilka. Najprawdopodobniej samicę. Zeskoczyłem z gałęzi tak cicho, że wilczyca mnie nie zauważyła. Stałem za drzewem i słuchałem jak śpiewa, a śpiewała nawet ładnie.
<Wilczyco? :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!