Siedziałem w swojej jaskini całkowicie odcięty od świata. Po co mam żyć? Czy warto? Najpierw myśli zakryły mi klify. Nie, zbyt pospolity rodzaj śmierci. Później wskoczenie do wulkanu. Nie, to by było nawet dobre, ale chcę umrzeć szybko i bezboleśnie... A nie się palić. Później cięcie się, ale nie, nie chcę. Potem jeszcze powieszenie się na gałęzi drzewa... Tego również odmówiłem swojej podświadomości. Na zewnątrz rozszalała się burza. Zimą? Ech, ale to Wataha Krwawego Wzgórza, Elektryczności... Nieważne. Wyszedłem na łąkę. Usiadłem pod drzewem i zacząłem układać własną piosenkę, śpiewając.
Siedzę tu pod drzewem, bo pora już skonać,
nie chcę więcej widzieć, jak świat się stara,
chcę być wolny jak ptak, być wolnym wilkiem,
do szczenięcych powrócić lat,
teraz siedzę tutaj, czekam na piorun,
chcę już przestać mieć to serce z lodu,
może jakaś miłość, gdzieś za rogiem czeka,
ciężko to powiedzieć, lecz się nie doczeka,
może kiedyś ktoś, serce chciałby mi dać,
lecz wybaczcie wszyscy, swego nie mam zamiaru oddać,
teraz siedzę tu, na piorun czekam,
wiem, że w końcu, w końcu się doczekam...
I wtedy piorun uderzył w wysokie drzewo, pod którym siedziałem. Poczułem, jak nagle pokłady elektryczności przeszywają moje ciało.
- Żegnaj, świecie! - zdążyłem się wydrzeć i mój łeb uderzył o ziemię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!