Otworzyłam zaspane ślepia, trzymając pysk przy pysku mojego śpiącego partnera. Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam na posłaniu. Kompletnie nic nie pamiętałam z tego, co działo się w nocy. Czy spaliśmy, czy też nie, nie pamiętałam swoich snów, w ogóle, niczego. Popatrzyłam na posłanie Hunter'a. On też spał. Nie miałam zbytnio co robić, więc pozostawałam w swoim miejscu wyczekując, aż Corey i Hunter się obudzą. W końcu poszłam do spiżarni i wzięłam dla siebie małe co nieco. Położyłam się z tym na posłanie, a idąc na nie, złapałam w łapę książkę. Zjadłam kawałek uda jelenia i wczytałam się w lekturę. Nareszcie w tym rozdziale zaczęło się coś dziać! Do rozdziału około piętnastego, flaki z olejem, a teraz nagle wszystko obróciło się wokół płatnego mordercy, o którym mowa była w książce, lecz nie będę opisywać całej lektury. Powiem tylko, że trochę kryminał, trochę horror. Przeczytałam do rozdziału i nagle poczułam silny skurcz w brzuchu. Zaczęłam ciężko oddychać.
-*Niedługo mi przejdzie*- pomyślałam. Jednak z czasem ból nie stawał się słabszy, tylko z każdą chwilą rósł. W końcu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się i obudziłam Corey'a szepcząc. - Zabierz mnie do Makki. - wyszeptałam przez łzy. - Coś mi jest, czuję skurcze i okropny ból.
Ten podniósł łeb i spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Przytulił mnie i zapewne skontaktował się z Makką poprzez telepatię.
- Mamy pojawić się u niej. Teraz. - powiedział. - Musimy.
Pospiesznie wyszliśmy z jaskini, a ja szłam oparta o Corey'a cicho jęcząc i szlochając. Nie wiedziałam, czy grozi mi coś strasznego, czy też nie. Gdy weszliśmy do jaskini pary Beta, złapałam się za brzuch. Otworzyłam pysk i mocno zacisnęłam powieki, a spod nich spłynęła samotna łza. Przeszłam z Makką do drugiej części jaskini, czyli uzdrowiska, czy jak to częściej nazywają, lecznicy i położyłam się we wskazanym przez samicę miejscu. Dotknęła łapą mój brzuch i zaczęła po nim nią jeździć, próbując wychwycić źródło bólu.
- Tu boli? - spytała, na co skinęłam lekko głową. - Powiedz mi... pamiętasz może, co robiłaś ostatnio? Może w nocy?
Zamyśliłam się chwilę, próbując sobie coś z tego przypomnieć. Nie. Nie pamiętałam nic.
- Nie. - powiedziałam cicho. - Czy to coś poważnego? Umrę?
Wilczyca pokiwała przecząco głową. Na jej pysku nagle namalował się uśmiech.
- Powiem ci tyle... Jesz za trzech! Spodziewasz się szczeniąt. Najprawdopodobniej dwóch samiczek, ale nie jestem jeszcze pewna. Czyli w skrócie, zaszłaś w ciążę. - wyjaśniła.
Spojrzałam na nią, wytrzeszczając oczy. Ja, mamą? Uśmiechnęłam się, położyłam łeb i zaczęłam płakać. Były to ciepłe łzy szczęścia. No tak, przecież były gody.
- Dużo odpoczywaj i zdrowo się odżywiaj, a potomstwo będzie rosło jak na drożdżach i przede wszystkim będzie zdrowe i silne. - dodała, po czym zaprosiła Corey'a do izby i wyszła.
- Corey... - zaczęłam szeptem.
- Tak, kochanie? - złapał mnie za łapę, pewnie obawiał się najgorszego.
- Będziemy mieli dzieci. - odszepnęłam i przytuliłam go.
On zaczął płakać i odwzajemnił uścisk. Trwaliśmy tak chwilę, po czym spojrzeliśmy na siebie. Mieliśmy oczy całe podpuchnięte od płaczu, ale dalej nie przestawaliśmy płakać. Wkrótce weszła samica Beta.
- Zapomniałam dodać, że gdyby działo się coś poważnego, zgłoście się do mnie, ale to zapewne wiecie. - rzuciła. - I życzę powodzenia.
Pożegnaliśmy się z Makką i Patton'em, po czym ruszyliśmy w stronę jaskini.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!