Było mniej, więcej popołudnie. Wypoczywałam przy kominku, czytając książkę. Szczerze, trochę mnie już nudziła, więc odłożyłam ją i wpatrywałam się w ogień. Mój partner zajmował się swoim zawodem, a Hunter gdzieś wyszedł, więc byłam w jaskini sama. Westchnęłam i udałam się do "kuchni". Stamtąd poszłam do spiżarni i wyciągnęłam dla siebie udziec zająca. Mało, ale mój apetyt nie był wilczy, co nie jest w naturze przedstawicieli mojego gatunku - czyli wilków. Spokojnie i powoli go zjadłam, po czym poszłam na dość krótki spacer. Wyszłam przed jaskinię i zaczęłam iść po trawie. Tak, po trawie! Najprawdziwszej trawie. Śnieg zaczął topnieć, a zamiast zimy, wielkimi krokami zbliżała się wiosna. Wciągnęłam świeże powietrze, zachwycając się nim. Dawno nie byłam na zewnątrz, głównie z powodów niepogody. Stawiałam delikatne kroki to tu, to tam i obserwowałam przepiękną przyrodę otaczającą mnie. Wkrótce już wróciłam do domu. Gdy rozglądnęłam się po mieszkaniu, nie zastałam ani Corey'a, ani Hunter'a. Postanowiłam jeszcze poczekać. Częściej, od jakiegoś czasu, wracali późno, więc nie martwiłam się. Znów usiadłam przy ognisku i wzięłam swoją MP3. Puściłam byle jaką piosenkę i zamknęłam oczy. Położyłam się, wsłuchując się w piosenkę.
***
Moje powieki uchyliły się. Mrugnęłam kilka razy i spojrzałam na ekran MP3. Wyładowała się. Czyli zasnęłam. Wyjrzałam na zewnątrz by sprawdzić, czy już wieczór. Fakt, prawie był wieczór. Siedziałam przy ognisku i czekałam na samców. Długo siedziałam. Nie wracali. Wkrótce do jaskini wpadł Hunter. Teraz pozostało nam czekać na Corey'a. Położyłam się na posłaniu moim i Corey'a, tuż w rogu jaskini przy wejściu i schowałam pysk w łapach. Hunter spojrzał na mnie krzywo i poszedł coś zjeść.
***
Minęło już kilka godzin. Noc. Zrobiłam smutną minę, po czym zakryłam się kocem. Leżałam długo pod materiałem, po czym postanowiłam wziąć sprawy w swoje łapy. Złapałam lampę naftową i podpaliłam knot iskrami z pocierania kamienia o kamień i trzymając ją w pysku wyszłam z jaskini. Spadł śnieg. Moja lampa oświetlała mi drogę, lecz wiedziałam, że ona nie wystarczy, by znaleźć mojego partnera. Postawiłam ją i zawyłam. Zawyło wiele innych wilków, ale pięknego, wyróżniającego się od innych głosów głosu, należącego do Corey'a nie usłyszałam. Próbowałam rozmawiać z nim za pomocą telepatii, ale najwyraźniej nie otrzymywał ode mnie wiadomości. Zapłakana ruszyłam przed siebie, w mrok. Zaczęłam węszyć, szukać, wyć i wołać mojego ukochanego, ale wszystko na nic. Usiadłam zrezygnowana i zamknęłam oczy, zwieszając łeb w dół. Nagle Corey jakby wyrósł spod ziemi. Popatrzyłam na niego, uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
- Martwiłam się o ciebie. - wyszeptałam mu do ucha.
Ten nic nie odpowiedział, tylko popatrzył na mnie z troską. Później poszliśmy na miejsce, gdzie śnieg nie napadał. Położyliśmy się w tym miejscu, a właściwie na pokrytym trawą klifie i popatrzyliśmy w gwiazdy. Wydawało mi się, że widzę dwa szczeniaki, bawiące się razem ze sobą, skaczące po również utworzonym z gwiazd sercu. Gwiazdozbiór był bardzo duży, że pokrywał całą część nieba, którą widzieliśmy.
- Spójrz. - pokazałam gwiazdozbiór łapą. - Tam, na tym niebie, gwiazdy formują moje marzenie...
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. Złapaliśmy się za łapę i dalej podziwialiśmy gwiazdy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!