Po moim pysku zaczęły spływać mieniące się w blasku księżycu łzy, a Max pojawiał mi się przed oczami coraz częściej i zostawał na dłużej.
- Też miałam kogoś takiego... - Szepnęłam powstrzymując łzy. Było ciemno, a ja nie płakałam głośno, więc basior tego nie zauważył.
Wszystkie wspomnienia powróciły, ten moment kiedy pytałam się Diny, wadery, która też odeszła, co mam zrobić, zakochując się w dwóch samcach. Ona powiedziała, żebym słuchała głosu serca. I... i wybrałam Max'a, z którym miałam wieść szczęśliwe życie aż do sędziwego wieku. On nie był niestety nieśmiertelny... Teraz nie mam nikogo. Cris odszedł, tak samo jak Dina i Max. Odganiając wszystkie te wspomnienia, spuściłam smętnie łeb. Wtedy miejsce oświetlone przez światło, zaczęło powoli ciemnieć, od moich łez. Geralt z Rivi usiadł obok mnie, widząc to. Odebrałam to jako próbę pocieszenia mnie przez basiora.
- Jego już nie ma. - Powiedziałam, a łzy na nowo zaczęły spływać. Nie, nie płakałam tak jak się płacze - głośno. Ja zawsze płakałam cicho, tłumiąc w sobie swoje uczucia. Przysięgałam nigdy nie płakać na głos i wciąż dotrzymuję słowa, które składałam samej sobie z łapą na sercu, zaraz po odejściu Max'a.
Kiedy po chwili ciszy już się otrząsnęłam, niepewnie, złamanym głosem zapytałam w końcu:
- Co się stało z Yennefer?
< Geralcie z Rivi, dokończ proszę. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!