sobota, 22 lutego 2014

Od Bloody Wolf - Przeszłość... (Quest #4) Cz.2

Potem widywałam go coraz częściej, widziałam jak zabije małe, bezbronne szczeniaki, które próbują uciec, jednak nie mają gdzie, a ich rodzice wyrywają się, aby je ochronić, płaczą, aż w końcu sami zostają zabici. Takie rzeczy działy się pod rządami mojego ojca. Były one główną rozrywką, zabawą dla alfy i niektórych wilków. A ja sama, gdy osiągnęłam rok, byłam poniżana, przez ojca. Woater nie miała co robić, ojciec i tak obiecał jej, że mnie nie zabije. Raz na parę dni brałam udział w walkach. Nie, nie z mojej woli, ale z woli mojego ojca. Stawiał przeciwko mnie najsilniejsze wilki, które miały za zadanie nie zabić, ale uczynić, abym była jak najbardziej pokrzywdzona, przestraszona i poniżona. Z tych walk wychodziłam wiele razy prawie, że płacząc, kulejąc, z głębokimi ranami. Matka nade mną płakała i przepraszała za ojca. Czyściła mi rany, bandażowała złamane kończyny. Byłam jej zawsze wdzięczna. A ojciec... zaczął ją bić. Za to, że mi pomagała. Tłumaczył się, że powinnam sie nauczyć sama tego wszystkiego, jednak ja wiedziałam swoje. Chciał, abym zniknęła, abym uciekła. Jednak nie zwiałam, nie poszłam śladami starszego brata. Nie miałam serca zostawiać mojej matki, przy tym basiorze. Jednak to wszystko miało się zmienić. Jedno wydarzenie miało zmienić całe moje życie, całą mnie. 
Usłyszałam wycie. Tak dobrze znane mi wycie, mojego ojca. Wiedziałam co to oznacza. Albo znowu napadł na turystów, albo znowu będzie kolejna walka. Przeszły mnie dreszcze. 
- Ziro... - zaczęła matka (tak kiedyś miałam na imię) - uciekaj. On cię tu zabije...
Wbiłam w nią wzrok, pełen stanowczości i czułości, tęsknoty i współczucia. Pełen bólu.
- Nie. Nie zostawię cię tutaj, z tym... z tym... potworem - przytuliłam ją
Westchnęła. 
- On nie jest potworem, Ziro. On... - nie dokończyła, bo łzy zaczęły jej napływać do oczu
- Nie jest? - spytałam - Widziałaś, co on robi innym wilkom? co robi tobie i mnie?
- On... to nie jego wina... - spojrzała na mnie
Już miałam odpowiedzieć, gdy do naszej nory wpadł czarny jak smoła basior. Oczy błyszczały mu gniewnie, ale też i podekscytowane.
- Ludzie, ludzie tu przyszli. Ze strzelbami. Walczymy, wszyscy - powiedział ostro i wyszedł
Wiedziałam, co oznaczało słowo "wszyscy". Wadery, basiory, a nawet szczeniaki. Pochyliłam pysk do ziemi i powiedziałam na tyle cicho, aby tylko matka to usłyszała:
- Zostań tu, będę cię chronić
I nie czekając na odpowiedź wyskoczyłam z nory. Byłam pewna, że Woater mnie posłucha. Byłam gotowa stracić życie, dla tej wilczycy, która tyle dla mnie ryzykowała. Serce zaczęło mi bić mocniej. Ludzie krzyczeli i wymachiwali strzelbami, a wilki nie czekając na pierwszy ich ruch skoczyli ku nim. Widząc to, nasi wrogowie podnieśli lufy do twarzy i poczęli strzelać do członków watahy. Ja widząc to, czego nigdy nie chciałam widzieć, stałam przed wejściem do nory niespokojnie. Czekałam. Czekałam, aż ludzie podejdą do miejsca, gdzie stałam. Aby stracić życie dla matki. Czekałam i czekałam, jednak żadna ze stron się nie posuwała do przodu. Wilki padały od latających kul, a ludzie upadali na ziemię przygnieceni ciałami wilków, rozrywających ich gardziel. A mój ojciec wył. Wył tak donośnie, że pewnie milę stąd było go słychać, zagrzewał wilki do walki. Jedno trzeba było mu przyznać. Znał sie na walkach i bardzo dobrze walczył. Serce zaczęło mi bić szybciej i mocniej, gdy to ludzie zaczęli zwyciężać wilki. Coraz więcej krewnych padało, coraz więcej szczeniaków, które miały całe życie przed sobą, wader, które miały rodzinę, basiorów, którzy uwielbiali bawić się i szaleć. Wszyscy oni po godzinie padli, i zostałam tylko ja, ojciec matka i pare innych wilków, które zaczęły uciekać. I wtedy... wtedy czarny basior krzyknął i zeskoczył ze skały.
- Woater! Jesteśmy wolni! Wygraliśmy!
Byłam pewna, że matka nie posłucha go, jednak ślepa miłość, zaufanie do basiora, który jej nienawidził, zwyciężyła. Wyszła.... i padła natychmiast od kuli, trafiona prosto między oczy. Stałam jak rażona piorunem, dopóki nie poczułam straszliwego bólu w łapie. Momentalnie odwróciłam się do ludzi i... uciekłam. Uciekłam w kierunku lasu. Ból w łapie nasilał się, aż po chwili stał się do niewytrzymania. Rozlał się po całym ciele, przestałam cokolwiek czuć, cokolwiek widzieć. Ciemność...
Obudziłam się. Pierwsze co zobaczyłam, to szyderczy grymas mojego ojca. Śmiał się. 
- Woater zginęła! - zawołał zadowolony - Teraz nikt mi nie będzie niczego bronił! Ani błagał! Jestem wolny!
*****
Następne miesiące były dla mnie męczarnią. Ojciec zaczął mnie ćwiczyć na maszynę do zabijania. Na początku próbowałam się przeciwstawić, jednak po jakimś czasie zaczęło mi się to podobać. Ból w oczach, strach. Wyobrażałam sobie, że to ludzie. Ludzie, których znienawidziłam. W wolnym czasie opłakiwałam matkę, jednak i tego też zaniechałam. Charakter mi się diametralnie zmienił. Z miłej, pomocnej i wesołej wilczycy, zmieniłam się w wredną, arogancką i nieczułą morderczynię. Pokochałam śmierć. Pokochałam zabijanie. Pokochałam jak i znienawidziłam ojca. Ktoś się spyta: Jak można kochać i równocześnie nienawidzić? Nikt tego nie zrozumie, dopóki nie przejdzie tego co ja. Wędrowaliśmy razem zabijając wszystko co popadnie. Mordując ludzi, inne wilki. Jednak pewnego dnia... pewnego dnia po prostu uciekłam. Stchórzyłam, tak samo jak Sam. Wiem, że zostawiłam ojca przy okazji umierającego, ale czy rzeczywiście umarł? Nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!