Dzisiejszego ranka, jak zawsze obudziłem się jeszcze przed wschodem słońca i, aby nie obudzić, śpiącej jeszcze Jenn, wyszedłem bardzo cicho z jaskini, po czym wciągnąłem czyste, rześkie powietrze i udałem się na obchód terenów watahy, który zwykle zajmował mi około dwóch godzin.
Tym razem, jednak, kiedy dotarłem do Lasu czarnego Rumaka, usłyszałem szelest w paprociach tuz koło mnie. Cofnąłem się parę kroków i ukryłem się za jedną z palm, aby tam czekać na dalszy rozwój wypadków. Po paru, jak się mi wydawało, niezwykle długich minutach, z paproci, wyszedł, niczego nie podejrzewający samotny młody bizon. Nie mogłem przepuścić takiej okazji, więc kiedy tylko odsłonił dogodne miejsce, wypadłem z ukrycia i zaatakowałem. Ta walka na śmierć i życie, w której raz byłem góra ja, raz on, trwała pół godziny, ale w końcu zakończyła się moim zwycięstwem. Zacząłem powoli ciągnąć zwierzę w drogę powrotną. Po godzinie dotarłem zmęczony do celu. Kiedy Jenn mnie zobaczyła, rzuciła w moim kierunku szybki, radosny uśmiech i przejęła ciało, za co byłem jej bardzo wdzięczny. Niedługo po tym zasiedliśmy do śniadanie. Gdy je skończyliśmy, zagadnąłem:
- Może zechciałabyś mi towarzyszyć na zabawie?
<Jenn, kontynuuj, proszę.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!