- Pewnie. - Odpowiedziałam. - Idziemy? - Spytałam już ruszając.
- Jasne. - Odparł Kazan i poszedł za mną, potem, gdy mnie dogonił, szedł obok mnie.
Nad jeziorem księżyc fantastycznie odbijał się od tafli wody. Było pięknie. Powtykaliśmy petardy w równe miejsca.
- A nie potrzeba butelki, żeby wystrzeliło? - Spytał Kazan.
- Niby tak, ale mam to już opanowane. Nie potrzeba butelki.
Mieliśmy 50 petard. 35 powtykaliśmy w różne miejsca niedaleko jeziora, zatem zostało nam jeszcze 15.
- A co zrobimy z tymi? - Spytał Kazan.
- Zobaczysz. - Powiedziałam wkładając w ziemię ostatnią petardę. Powstały dwa rzędy po siedem petard, były bardzo blisko siebie. Jedna na końcu, zamykała oba rzędy.
- I co? - Spytał.
- Pobiegniesz wzdłuż jednego z rzędów z zapalonym patykiem w pysku. Zapalisz jeden rząd, ja zapalę drugi, ostatnią zapalimy razem. Zobaczysz jak fajnie będzie to wyglądać!
- Ok. - Odparł z chęcią Kazan.
- Na trzy.
- Czekam.
- Raz, dwa, trzy! - Krzyknęłam i puściliśmy się pędem wzdłuż rzędów. Zapalaliśmy każdą petardę, ostatnią, zgodnie z planem, zapaliliśmy razem. - Teraz patrz!
Petardy zaczęły po kolei wystrzeliwać, zatem na niebie pojawiło się 15 różnokolorowych fajerwerków naraz.
< Kazan? Dokończ proszę, w wolnej chwili. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!