Kolejny dzień... Taki zwykły, jak zawsze. Taki sam. No, był prawie jak te poprzednie, ale widziałem że Hermionę coś trapi. Nigdy tak nie było.
- Hermiona, powiedz, co cie trapi? - zapytałem ją.
- Aj tam, nic. - Odparła z westchnieniem i nutą smutku w głosie.
- No ale przecież widzę. - powiedziałem ze smutnym uśmiechem.
- No zobacz... Ty miałeś wujka, ciocię. Miałeś RODZINĘ... A ja?
- No wiesz, ja też zbytnio nie mogę pogodzić się ze stratą Syriusza. Ale spójrz na to z innej strony... Masz partnera, Ron'a. - powiedziałem żeby jakoś ją uspokoić.
- Ty nic nie rozumiesz! - krzyknęła i wybiegła z płaczem z jaskini. Poszedłem do drugiego pomieszczenia, w którym znajdował się Ron.
- Ron, co ją ugryzło?- zapytałem go.
- Nie wiem... Pewnie przypomniała sobie, że jej rodzina ją porzuciła. - powiedział.
- Pójdę ją znaleźć. - Postanowiłem.
- Ok. - odpowiedział mój przyjaciel, a ja poszedłem w las i zastałem Hermionę siedzącą na wielkim głazie. Szlochała cicho, a jej pysk był schowany w łapach.
- Hermiona nie przypominaj sobie o tym. - powiedziałem lekko się do niej uśmiechając.
- No dobrze. - powiedziała. Poszliśmy do jaskini. Zostawiłem ją z Ron'em i wróciłem do siebie. Biedna Hermiona... Wiem, że nie pocieszyłem jej na długo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!