Ja i mój brat, Zack, byliśmy wojownikami. Za wszelką cenę chcieliśmy walczyć, by móc zostać kiedyś tak wspaniałymi wojownikami jak nasz ojciec, Lee, który odszedł niedawno z watahy. Trenowaliśmy na łące, gdyż tam było najwięcej miejsca. Zack ze swoim ogromnym, grubym i cholernie ciężkim mieczem i ja ze swoją zwinną szablą i ostrym jak brzytwa sztyletem. Stanowiliśmy dobraną parę, ale brakowało nam przeciwników. Walka między sobą nie miała sensu, bo przecież znaliśmy się na wylot.
- Módlmy się, że ktoś tu przyjdzie. - Westchnął Zack, próbując mi zadać cios mieczem. Zrobiłem unik, a stalowa maszyna do zabijania wbiła się w ciemię. Wycelowałem w Zack'a sztyletem i rzuciłem. Ten zrobił fikołka opierając się na rękojeści miecza i przy okazji wyciągając go z ziemi.
- Chyba mamy szczęście. - Powiedziałem, spoglądając w stronę nadchodzących postaci.
- Modły zostały wysłuchane. - Zaśmiał się mój brat i machnął mieczem. Schyliłem się i po chwili powróciłem do pozycji wyprostowanej, po czym rzuciłem w brata sztyletem. Ten zasłonił się mieczem. Moja broń odbiła się od stali. Pochwyciłem ją w powietrzu.
- Szach mat. - Zaśmiał się.
- No nieźle, panowie. - Rzekł niebieski wilk, podchodząc do nas.
- Chcecie się zmierzyć? - Zapytał czerwony, stojący obok niego.
< Może Vox? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!