Byłam w domu. Nie mogłam się męczyć, w końcu byłam w ciąży... Peeta mi to powiedział. Rozumiem go, troszczy się o mnie, ale bardzo się nudziłam. Postanowiłam więc, że zrobię porządki. Podczas przesiewów w mojej szkatułce, znalazłam swój portret z matką. Szczerze - rozpłakałam się... Dawno jej nie widziałam, tęskniłam za nią. Wyjrzałam przez okno, by uspokoić oczy zielenią i nagle zobaczyłam młodą klacz. Bardzo zmęczoną młodą klacz, która wydawała mi się dziwnie znajoma. Wreszcie oświeciło mnie. To była Summer, ukochana pupilka mojej mamy. Wyszłam z jaskini.
- Summer. - Szepnęłam nie dowierzając. Koń parsknął przyjaźnie, w odpowiedzi. Obejrzałam klacz bardzo dokładnie. Nie miała żadnych ran, ale była trochę odrapana, w końcu przeszła spory kawał drogi. W trakcie oględzin nie wytrzymałam i przytuliłam się do niej z całej siły, na co Summer wesoło zarżała. Pptem wyczyściłam i umieściłam koło domu, robiąc z palów małe ogrodzenie. W chwili, kiedy wbiłam już ostatni palik, przez głowę przebiegła mi telepatyczna wiadomość.
- *Dbaj o mnie.* - Usłyszałam. Wiedziałam, że to klacz. Magiczna klacz.
Nagle Peeta pojawił się tuż obok mnie - wrócił.
< Peeta, dokończysz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!