Poszłam tam i delikatnie zapukałam w otaczające Dymiące Góry, pole siłowe, dawno temu stworzone przez ojca Gustawa. Po kilku minutach zza drzew wyłonił się wilk. Wyglądał na dość starego. Tak, był to Greyback, wilk, który odciął się od świata i nie miał zamiaru do niego wracać.
- Verdano. Witaj. Co cię tu sprowadza? - Spytał przez pole, a w moich uszach dudniło takie zabawne, przyjemne dla ucha, echo.
- Ja? Chciałabym dziś poobserwować nocne niebo. Pozwolisz?
- Z którego szczytu?
- Najwyższego. Pozwolisz?
- Naturalnie. - Odparł wilk i otworzył mi pole.
Po przygotowaniu sprzętu, przycupnęłam na szczycie góry, by obserwować zachód słońca. Po upływie pół godziny, panował już całkowity mrok. Światło w szałasie Greyback'a [które brało się ze świetlików, złapanych do lodowego słoika wykonanego przez Arię] już zgasło, a świerszcze wesoło rozpoczęły koncert, ja natomiast wzniosłam głowę ku górze i podziwiałam piękne gwiazdy, układające się w gwiazdozbiory.
< Tajemniczy ktosiu, dokończysz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!