Czułem się lekko wykończony. Cały czas pracowałem. Nie miałem na nic ochoty.
Zajmowałem się Whitney i pracowałem w wojsku. Cały czas trenowałem. Whitney chodziła od czasu do czasu obserwować treningi, Kaira nie zastępowała jej już na polowaniach. Wadery miały niedługo urodzić, więc dostały urlop macierzyński.
Kiedy szczeniaki się urodzą mogły wrócić do pracy albo kiedy będą miały sześć miesięcy. To i tak długo.
Najchętniej odpocząłbym od wojska, ale niebezpieczeństwo mogła czyhać z każdej strony. Nie chciałem narażać watahy, a tym bardziej Whitney i moich córeczek, które miały się niedługo urodzić.
Był wczesny ranek. Whitney jeszcze spała. Wyszedłem z jaskini.
Poczułem rześkie powietrze i delikatny, chłodny wietrzyk. Ochłodził moje przepocone ciało. Czułem się świetnie.
Ruszyłem przed siebie. Podziwiałem krajobraz i słuchałem śpiewu ptaków. Stanąłem.
Przede mną w górę wystrzeliła woda z głośnym sykiem. Woda rozbryzgała się w różne strony. Ochlapały mnie kropelki wody.
Znalazłem się w miejscu, zwanym Gejzerami Szczęścia. Nagle zaczął padać deszcz. Miałem szczęście. Zaśmiałem się.
Czułem, że jednak wkrótce, szczęście się do mnie uśmiechnie. Spojrzałam w górę. Byłem oblewany przez zimne i ciepłe krople wody...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!