Ziewnęłam i wyłożyłam się w swojej jaskini. Jutro miałam poszukać sobie szmaragdów, by ładnie ją urządzić. Pomagał mi w tym Colorado. Przyszedł jednak już o zmierzchu, kilkadziesiąt minut po bitwie.
- Cześć, siostrzyczko. - Powiedział wchodząc.
- Colorado? Co ty tu...? - Spytałam.
- O zmierzchu łatwiej znajdziesz to, czego szukasz. Wstawaj, leniu. - Rzekł.
- Jeszcze pięć minut. Zawyłam i przewróciłam się na drugi bok.
- Wadery...! - Westchnął wilk i złapał mnie za kark. Zaczął mnie ciągnąć, a pył w jaskini zabrudził mi sierść. - Wygodnie było?
- Musisz wymienić pedał gazu. - Zaśmiałam się. - Idziemy, nie?
- Tak... - Odparł i skinął głową w przestrzeń.
Dopatrzyłam się Lakoty, spacerującego z Lucy oraz Missispi w towarzystwie Sprint'a.
- Mmm... Jak miło. - Westchnęłam.
- Czemu? To dobrze, że znaleźli kogoś odpowiedniego.
- Wiem, i życzę im jak najlepiej.
- Ja to zazdroszczę Lakocie.
- Czemu? Prędzej kaktus ci na grzbiecie wyrośnie, niż ja kogoś znajdę. Wszystko przez moją sierść. Ty jeszcze masz jakieś szanse. - Powiedziałam.
< Colorado? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!