No tak... i co ja mam teraz zrobić? Destiny odeszła... Nie mam z kim porozmawiać, albo chociaż z kim się kłócić. Jedyna (oprócz Gustawa), która nie bała się mych oczu odeszła... Szkoda. Wielka szkoda. Nawet ją polubiłem...
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Postanowiłem pójść do jaskini, w której byliśmy z Destiny, kiedy oprowadzała mnie po terenach watahy...
***
Po dotarciu na miejsce głośno westchnąłem. Tak. Tutaj też pierwszy raz zobaczyłem Star. Po chwili zadumy wszedłem do środka. Pomimo iż już raz tu byłem mój zachwyt ujrzanym widokiem był taki sam, jak za pierwszym razem. Rozejrzałem się, ciesząc oczy pięknem jaskini...przypomniał mi się ten upadek spowodowany nieuwagą Destiny. Z obecnej perspektywy czasowej wydawało mi się to zabawne. Ruszyłem ścieżką w głąb jaskini. O dziwo pamiętałem każdy detal z wnętrza. Doszedłem do momentu, w którym ścieżka prowadziła w dół, tworząc coś na wzór zbocza. Po paru krokach potknąłem się o mały stalagmit. Skubaniec dosłownie wyrósł mi pod łapami. Sturlałem się ze zbocza... Wylądowałem tuż przed czyimiś łapami. Wydałem z siebie głuchy jęk... o luju moje plecy...
- Wszystko gra? - usłyszałem głos basiora.
Spojrzałem w górę, to tylko Gustaw. Właściwie nie "tylko", bo to Alfa. Szybko pozbierałem się z ziemi i ignorując ból pochyliłem łeb na znak jego wyższości.
- Wybacz...- powiedziałem unosząc głowę.
Pomimo zadanego pytania basior wydawał się być nieobecny. Chrząknąłem by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Kiedy będzie pierwszy trening gwardzistów?
- Na razie nie ma oficjalnych treningów... ale jak chcesz, możesz poćwiczyć we własnym zakresie. - Powiedział, patrząc w przestrzeń.
Coś było na rzeczy to pewne. Zamyślenie Alfy zdawało się zbyt duże, by móc je nazwać "zwyczajnym". Nie chciałem być natarczywy, więc ponownie schyliłem łeb na znak podzięki i odszedłem... Po drodze zastanawiałem się, gdzie mógłbym ćwiczyć. Las Dusz wydał mi się odpowiednim miejscem. Kiedy dotarłem na miejsce, zacząłem od ustawiania przeszkód. Po upływie 10 może 15 minut wszystko było gotowe. Szło mi nawet nieźle, lecz spodziewałem się, że szybciej pokonam ten tor własnej roboty...zrobiłem jeszcze kilka rundek i postanowiłem, że poćwiczę jeszcze wspinanie na drzewa. Wybrałem pierwszy lepszy dąb i rozpocząłem trening. Po wejściu na pierwszą gałąź poczułem lekkie zmęczenie oraz satysfakcję z sukcesu, lecz to było dla mnie za nisko, ponieważ z tej wysokości nie widziałem nic prócz liści na koronach sąsiednich drzew. Wszedłem wyżej i rozejrzałem się. Mój wzrok przykuła polana, na której bawiły się szczeniaki, a pod drzewem siedziały dwie wadery. W pewnym momencie jedna wstała i ruszyła w stronę lasu. Kiedy była już prawie pod "moim" drzewem gałąź, na której siedziałem trzasnęła i zaczęła pękać. Nieświadoma niczego wadera spokojnie przeszła pod dębem. Właśnie wtedy gałąź pękła, a ja z hukiem runąłem na ziemię. Wadera energicznie się odwróciła, ukazując swoją przestraszoną minę. Jęknąłem z bólu i powoli wstałem. Spojrzałem na nią i zaraz potem spuściłem wzrok nie chcąc jej wystraszyć jeszcze bardziej.
- Nic ci nie jest? - spytała nagle.
- Nie... - odrzekłem.
Nastała niezręczna cisza.
- Co robiłeś na drzewie?
- Trenowałem. - odparłem krótko.
- Trenowałeś - powtórzyła zdziwiona.
- Tak, ponieważ jestem gwardzistą... No tak gdzie moje maniery. Jestem Zorya - powiedziałem i lekko się ukłoniłem - A ty jesteś?
<Lucy? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!