Dzisiejszego ranka obudziłam się jak zwykle bardzo wcześnie, bo prawie dwie godziny przed wschodem Słońca, przeciągnęłam i jednym zwinnym ruchem ciała zeskoczyłam z półki skalnej, na której spędziłam godziny zmarnowane na sen, po czym wyszłam z jaskini, zanurzając się w ciemność spowijającą świat wokoło. Właśnie tę porę dnia lubię najbardziej, ponieważ mało które wilki są już aktywne, więc wokół panuje cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu jedynie przez odgłosy wydawane przez nocne zwierzęta. Dzięki temu mogłam poczuć się wolna i rześka, a także ... głodna. Aby szybko zaspokoić to ostatnie uczucie, przemieniłam się w swoją ulubioną postać- kruka i wzbiłam w powietrze, kierując się w stronę Ptasiego Pola, na którym w tej lub podobnej postaci, zawsze najłatwiej zdobywało się mi pożywienie. Po kilkunastu minutach dość szybkiego lotu, dotarłam do celu i prawie od razu zauważyłam samotnego, młodego i co najważniejsze, niczego nie podejrzewającego daniela. Nie tracąc ani chwili, wbiłam w niego wzrok i kilkakrotnie zakrakałam przeciągle, sprawiając tym samym, że powoli, acz nieubłaganie zaczął opadać z sił, aby po paru minutach paść martwy. Wtedy zapikowałam w jego stronę, a kiedy dotknęłam szponami ziemi, przybrałam swe prawdziwe wcielenie, po czym odciągnęłam go w krzaki i skonsumowałam, pozostawiając jedynie kości.
Następnie udałam się na codzienny, poranny obchód terenów, który mimo iż nie byłam inspektorką, uznawałam za swój obowiązek, względem siebie i Alf oraz ich rodziny. W ciągu półtorej godziny obeszłam prawie wszystkie- zostały mi jedynie szczyty Dymiących Gór, czyli miejsce do którego pozostałe wilki raczej rzadko się zagłębiają, najprawdopodobniej z powodu specyficznej aury tam panującej. Kiedy wspięłam się na środkowy z ich wierzchołków, zobaczyłam, że parę metrów od jego podnóża, tuż poza terenami naszej watahy, leży jakieś, wyglądając na wilcze ciało. Postanowiłam chwilowo porzucić swoje dotychczasowe zajęcie i pod postacią kruka, zbadać je, więc szybko przybrałam tą postać i głośno kracząc, skierowałam się w jego stronę, Coś mówiło mi jednak, że przebywam za późno. Kiedy do niego dotarłam, okazało się, że miałam rację- niebiesko-biała wadera, bardzo podobna do Callie, o zakrwawionych, porozrywanych, zmasakrowanych doszczętnie futrze i wnętrznościach- nie żyła. Wyglądało na to, że w ostatnich chwilach swego życia, próbowała się jeszcze bronić przed większą grupą przeciwników. Musiałam to zameldować Gustawowi, ponieważ mogli się oni wciąż kręcić w pobliżu i napaść również na nasze tereny, a w dodatku, jeżeli to rzeczywiście była matka tej wadery, trzeba będzie ja jak najszybciej powiadomić o zaistniałym wydarzeniu, więc wzbiłam się znowu w powietrze i poleciałam jak strzała w stronę jego jaskini, do której wpadłam jak piorun, krzycząc:
-Gustawie, jesteś tam?! Mam Ci do zakomunikowania ważną wiadomość!
<Gustaw, kontynuuj, proszę.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!