niedziela, 14 lutego 2016

Od Tim'a - Jak tu dotarłem

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Wszędzie ciemno. Myślałem, że umarłem, że tamto ostrze przebiło mój brzuch. Czułem ból rozlewający się po całym moim ciele, czułem ten metaliczny posmak krwi, czułem jak powietrze próbuje rozerwać moje płuca. Ale nie. Otworzyłem ślepia i zobaczyłem mordę tego skurwysyna, który nas wydał. Leżał naprzeciw mnie. Martwy. Ostrze mojego kompana było pięknie wbite w szyję Alexa, tego, który zrujnował mi życie. Na mój pysk wpełzł krzywy uśmiech. Z trudem wstałem, tylko po to, żeby jeszcze bardziej zrujnować sobie nastrój. Mnóstwo moich przyjaciół, leżących na śniegu zabarwionym szkarłatem, martwych. Kto ich zabił? Kto za nami poszedł, żeby wybić nas - ''buntowników i zdrajców''? Warknąłem pod nosem i podszedłem do pozostałej grupki.
- O, Tim żyje! Chłopaki! - zawołał jeden z pięciu.
- Ta... Jakoś. - wykrztusiłem kaszląc.
- To co? Idziemy, nie? Ja tu nie mam zamiaru zostać.
- Ale gdzie? - jęknąłem.
- No... do innej watahy.
- Macie jakąś wybraną? - spytałem.
- Nie, ale pójdziemy chyba do tych ognistych. Tam poszedł Stary.
- No, a wiesz, Stary to miał nosa!
Nastała chwilowa cisza. Szczerze nie chciałem tam iść z nimi. Choć byli moimi przyjaciółmi, chyba był już czas, żebym odszedł. Pozostali tylko patrzyli na nas, jakby czekając na komendę.
- Nie, sorry, ja chyba pójdę do tej nowej jakiejś, tej...
- Czemu? - przerwał lekko zestresowany.
- Ech, czuję się właściwie trochę winny. No wiesz, po części ta rozróba miała miejsce przeze mnie i... no wiesz. - odrzekłem niepewnie.
- A... Szkoda. Miło z tobą było, serio. Pewno się jeszcze spotkamy. - rzucił zanim obrócił się i odszedł.
Jeszcze chwilę siedziałem i patrzyłem jak powoli odchodzą. O dziwo w ciszy. Spojrzałem ostatni raz na pobojowisko i począłem, tak jak oni, zmierzać w stronę nowej szansy.
Wiatr wiał nieubłaganie, niosąc miliardy płatków śniegu wpadających mi w oczy i lepiących się do futra oraz malutkie kawałki lodu wbijające się w moją skórę. Szedłem dalej przepełniony nadzieją, że jakoś uda mi się wpasować w ich szeregi. Nie wiedziałem co mnie tam czeka; mogą mnie przyjąć po prostu mając na mnie oko, lub zabić na miejscu. Śmierć, po tym jak bardzo starałem się jej wymsknąć nie była najlepszą na naprawienie moich błędów opcją. Nie ważne jak źle się czułem podczas podróży, chciałem żyć. Stawałem się coraz słabszy. Czułem coraz większy niepokój, strach przed śmiercią. Nagle poczułem bardzo kuszący zapach sarny. Po krótkim czasie także ją zobaczyłem. Była sama. Wyśmienita zdobycz dla kogoś tak słabego. Powoli do niej podszedłem. Bardzo się starałem, jednak chyba byłem zbyt zdekoncentrowany, bo niedoszła zdobycz mnie zobaczyła. Z panicznym strachem w oczach rozpoczęła ucieczkę. Ruszyłem za nią. Gdy byłem blisko, skoczyłem, łapiąc ją kłami za gardziele. Wydała z siebie bardzo dziwny, przeszywający dźwięk. Na chwilę mnie ogłuszył, jednak szybko odzyskałem świadomość. Pewnie była magiczna. Mocnej ścisnąłem szczęki, a ta zaczęła machać kończynami jak opętana. Trzymałem tak mocno, jakby zależało od tego moje życie. Właściwie to zależało. Jeszcze chwilę wierzgała, jednak odpuściła. Z ochotą odgryzłem kawał mięsa ze smakiem je zjadając. Zajęło mi trochę, aż w końcu się najadłem. Nie zwlekając ruszyłem w dalszą podróż. Śnieżyca zdawała się złagodnieć. Ku mojemu zdziwieniu po niedługim czasu dotarłem do celu. Dało się poczuć zapach innych wilków. Powoli sunąłem naprzód, rozglądając się na wszystkie strony.
- Kim jesteś, he? Nie widziałam cię tu wcześniej. - usłyszałem zza pleców, aż zjeżył mi się włos na karku
- Dopiero co tu trafiłem. Szukam watahy. Tu jest jakaś, prawda? - odparłem zdezorientowany, orientując się, że moja odpowiedź zabrzmiała chyba nieco dziwnie.

< Wadero? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!