Naturalnie, Jason od razu ochrzanił mnie za to, że usiadłam, łamiąc tym samym jego troskliwy i nieco absurdalny zakaz. Normalnie z pewnością odebrałabym to jako żart, ale sytuacja nie była zwyczajna. Skończyło się to tym, że zrobiłam mu kazanie, którym basior zbytnio się nie przejął. Przez kilka kolejnych dni atmosfera była dość burzliwa, aż w końcu nadszedł ten dzień, dzień... wyzwolenia. Tak, chyba można to tak określić. To było już naprawdę męczące, ale wiedziałam, że się opłaci. Pierwsze skurcze pojawiły się dokładnie wtedy, kiedy przewidziała to Makka, czyli w środku nocy, która miała rozpoczynać ostatni dzień lutego.
- Jason? - Starałam się obudzić mojego partnera, który zasnął kilka minut temu, kamiennym snem.
- Już? - Zapytał półprzytomny, po kilku minutach. Odparłam szybkim pokiwaniem głową. Basior natychmiast wstał i zaprowadził mnie do Makki. Nalegał, abym położyła się na jego grzbiecie, jednak stanowczo odmówiłam. To mogło by wywrzeć zbyt duży nacisk na brzuch. Kto wie, jakby się to skończyło.
W jaskini poza Makką był naturalnie również jej partner, co było dla niego na pewno dosyć problematyczne, ale w sumie, miał już wiele okazji, aby się do tego przyzwyczaić. Patton i Jason poszli do innego pokoju i o czymś rozmawiali, podczas gdy ja starałam się nie zwariować z bólu. Uspokajający głos uzdrowicielki pomagał mi przebrnąć przez jeden z boleśniejszych fizycznie etapów mojego dość krótkiego, jednak treściwego życia.
***
Wreszcie, po dość niedługim czasie, Jason mógł wejść, by zobaczyć szczenięta. Urodziłam naturalnie, bez najmniejszych komplikacji. Trzy zdrowe szczeniaki, dwa basiory, jedna wadera - dokładnie tak, jak mówiła Makka podczas jednego z kilku przeprowadzanych na mnie badań.
< Jason? Byłbyś tak miły i zakończył? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!