poniedziałek, 15 lutego 2016

Od Silent Fear'a - C.D. Dark Heaven ''Czas na... walentynki...''


Spojrzałem w górę. Czego ta wadera ode mnie wymaga?! Przed chwilą ją uratowałem, a ta już wpędza się w następne tarapaty?! Fakt, sprawiam wrażenie miłego, ale bez przesady. Machnąłem łapą.
 - Poradzisz sobie. - Mruknąłem ze złośliwym uśmieszkiem. Wilczyca obrzuciła mnie piorunującym spojrzeniem, które wręcz nakazywało mi uratowanie jej. A co ja jestem, książę, który będzie ratować wszystkie pseudo-księżniczki? Na pewno nie w tej bajce. Ale z drugiej strony, zabić kogoś jedynie przez nie udzielenie pomocy, to nie zabójstwo... a coś, co nie jest zabójstwem, średnio satysfakcjonuje moją osobę. Właściwie, nawet nie zauważyłem, kiedy zabiłem ostatniego białego typka... Tak czy siak, postanowiłem więc poświęcić się i uratować waderę. Jednak byłem na tyle leniwy, aby poczekać, aż straci równowagę i zacznie spadać.
 - Kpisz sobie ze mnie?! - Wrzasnęła, kiedy zauważyła, że usiadłem sobie na kamieniu z miną, która wyraźnie informowała, że mam zamiar jedynie patrzeć, jak wielkie drzewo wywraca się.
 - Nie. - Wyszeptałem tak cicho, aby była w stanie jedynie wyczytać to słowo z moich ust. Szybko zmarszczyła brwi. Zapewne pomyślała ''jeśli wyjdę z tego żywa, nie żyjesz''. Taka wizja jej myśli bardzo mnie śmieszyła, na tyle, że aż zacząłem się głośno śmiać. Dark Heaven na pewno nie odebrała tego dobrze, ale w sumie nie obchodziło mnie zbytnio to, co sobie o mnie myślała.
Wreszcie drzewo postanowiło się przewrócić - zauważyłem to szybciej, niż Dark Heaven, co było dosyć dziwne, choć w sumie - tak uparcie wpatrywałem się w to drzewo, że zauważałem każdy jego najmniejszy ruch. Wilczyca z piskiem zaczęła osuwać się z gałęzi, aż w końcu straciła równowagę i zaczęła spadać. Upadek trwał... pięć sekund? W tym czasie zdążyłem podnieść się, przeciągnąć i ziewnąć, podbiec do drzewa i czekać, gotowy by złapać wilczycę w swoje ramiona. Nie był to szczyt moich możliwości, ale tym razem wolałem nie ryzykować. Wreszcie wilczyca skończyła spadać i znalazła się w moich ramionach. Natychmiast spiorunowała mnie wzrokiem.
 - Idiota! - Wykrzyknęła. - Debil! Dekiel! Kretyn!
 - Miło, że znasz tyle synonimów tego słowa. - Zaśmiałem się. - Ale proponuję już zakończyć tą litanię, inaczej będę zmuszony uciszyć cię pocałunkiem, a tego być chyba nie chciała, co? A tak w ogóle, to powinnaś mi być wdzięczna. Jesteś pierwszą osobą, której uratowałem życie, zamiast zabijać... i to do tego zrobiłem to w taki heroiczny sposób.
 - Heroiczny? Raczej idiotyczny!
 - Uff, tym razem nie zaczęłaś rzucać synonimami, dziękuję. - Wyszczerzyłem się. - No już, nie dąsaj się. Uratowałem się, tak? Właściwie to już dwa razy. Masz talent do pakowania się w kłopoty, lepiej trzymaj się blisko mnie.
 - No, ale może nie aż tak blisko... - Powiedziała, już spokojniejsza. - Mógłbyś mnie postawić na ziemię?
 - Myślałem, że skoro schroniłaś się na drzewie, czujesz się bezpiecznie na pewnych wysokościach. Zobacz, jaki jestem opiekuńczy...
- Najwyraźniej w myśleniu jesteś kiepski. - Rzuciła i wydostała się z mojego uścisku.
- O, kotek pokazuje pazurki. - Zaśmiałem się, a Dark Heaven jedynie prychnęła w odpowiedzi.
 - Masz zamiar zachowywać się tak przez cały wieczór? - Zapytała podenerwowana.
 - No dobrze, już przestaję, księżniczko. - Mruknąłem. - Mam być bardziej... romantyczny?
 - Nie doszukuj się nie wiadomo czego, ale to w końcu spotkanie w Walentynki, więc...
 - Rozumiem, czujesz się teraz zawiedziona, bo nie ma słodkiej, romantycznej atmosfery. Jeżeli przestaniesz się dąsać, mogę się trochę pobawić w te całe słodziutkie rzeczy. 
 - C-Co przez to rozumiesz? - Zapytała Dark Heaven.
 - Haha, spokojnie nie zjem cię... chyba. - Powiedziałem. - Wydaje mi się, że nasza sarenka już się spaliła, jesteś głodna po tej małej przygodzie? - Zapytałem z udawaną troskliwością.
 - Nawet. - Odpowiedziała.
 - Zatem w ramach małego odstresowania zapraszam cię na spacer do mojej jaskini. Ochłoniesz trochę, ja powycieram tą krew i zjemy coś.
 - Czekaj, czekaj... Ty krwawisz? - Zapytała.
 - No co ty, to ich krew. - Powiedziałem, wskazując na poległych przeciwników. - Ale to miłe, że się o mnie martwisz.
Dark Heaven z pewnością znów odebrała to jako sarkazm, ale tym razem mówiłem szczerze. Jeszcze nie spotkałem takiej wadery. Choć nie była do mnie podobna, coś mnie w niej intrygowało, na tyle, aby porwać ją w swoje ramiona i już nie puszczać, by nikt inny mi jej nie zabrał... Ale tak się przecież nie zachowują gentlemani, choć dla dam to pewnie bardzo romantyczne... Lubią być w końcu porywane w ramiona i już nie puszczane, z tego, co się orientuję... szczególnie, przez takich przystojnych, zimnych drani, jak ja.
 - To co, idziemy? - Zapytała, jakby ignorując moją wypowiedź.
 - Tak, chodźmy. - Odpowiedziałem i poprowadziłem wilczycę ścieżką. Dark Heaven chyba nie była zbyt skora do rozmowy, gdyż całą drogę milcząco wpatrywała się w jeden punkt, którym - o dziwo - nie byłem ja. Postanowiłem jakoś zagaić rozmowę. - Dalej się na mnie gniewasz?
 - Przejmujesz się tym? - Zapytała, odwracając wzrok w moją stronę.
 - Tak. - Odpowiedziałem.
 - Nie gniewam się, ale jestem trochę zmęczona po tej przygodzie. - Rzekła, po czym szybko dodała. - Mimo wszystko uważam, że to, co zrobiłeś było nieodpowiedzialne. Mogłeś nie zdążyć...
 - Zdążyłbym. Zbyt nisko mnie oceniasz. - Odparłem całkowicie poważnym tonem. - Może jeszcze kiedyś będziesz miała okazję się o tym przekonać. Tymczasem, to moja jaskinia. Nie zabawimy tutaj długo, mam wobec ciebie inne plany.
 - Mianowicie? - Zapytała podejrzliwie. 
 - Spokojnie, to nie ma nic wspólnego z wchodzeniem na drzewa. - Uśmiechnąłem się. 
Rzeczywiście, pobyt w jaskini nie trwał zbyt długo. Jedynie przyszliśmy, podałem wilczycy coś dobrego do jedzenia i zacząłem wycierać plamy krwi.
 - Ale pokracznie to robisz. - Rzuciła, patrząc, jak męczę się z wielką plamą na klatce piersiowej. Ciężko było usunąć zaschniętą krew...
 - Zrobiłabyś lepiej? - Zapytałem, nie przestając wycierać plamy. Wilczyca podniosła się, wyrwała mi szmatkę z rąk i zaczęła powoli jeździć nią po mojej klatce piersiowej. Patrzyłem na to zaskoczony. Kiedy wilczyca skończyła, nie było śladu po krwi. - D-Dzięki. - Powiedziałem.
 - Podobno nie mieliśmy tutaj długo być... - Rzekła. - Skończyłam już jeść. Ty nie jesteś głodny?
 - Niezbyt. - Rzuciłem. - Poczekaj na mnie, wezmę tylko potrzebne rzeczy.
 - Co ty knujesz, Fear? - Zapytała Dark Heaven, a ja odpowiedziałem jej, wyszczerzając się:
 - A nieważne.
Zacząłem pakować wszystko, co było potrzebne do niewielkiej torby. Kwiaty i alkohol na pierwszym miejscu, potem trochę ładnie zawiniętego w papirus mięsa i niezbędne przyprawy, oraz talerzyki. No i koc, rzecz jasna. Bez tego nici z nocnego pikniku...
 - Długo cię nie było. - Powiedziała. - Coś ty taki obładowany?
 - Nie zadawaj zbyt wielu pytań, bo nie będzie niespodzianki.
Rzuciła mi wymowne spojrzenie i z westchnieniem ruszyła za mną. Wybacz kochana, ale nie puszczę pary z ust, dopóki nie dojdziemy na miejsce. Plan był taki: piknik z dala od reszty watahy, dam jej kwiaty w środku zimy, bo czemu nie. Może i nie jestem zbytnim romantykiem, ale się staram. Mam nadzieję, że to oceni... Hm, czasem siebie nie poznaję...

< Dark Heaven? >

Opowiadanie na Konkurs #3. PROSZĘ OCENIAĆ OD 1 DO 5 NA HOWRSE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!