Dzisiaj był bardzo ważny dzień dla z pewnością wielu wilczyc, a mianowicie słynne walentynki - święto, które nigdy specjalnie mnie nie obchodziło. Nigdy ich jeszcze nie obchodziłam, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam partnera. Cicha nadzieja, że to może się zmienić została wskrzeszona przez wilka o magicznym, choć jednocześnie prostym imieniu, który należał do mojej obecnej watahy. Oczywiście, był nim Jason. Brązowy basior nieśmiało dawał mi do zrozumienia, że nie jestem mu obojętna, jednak chyba nieco źle mnie ocenił: wydawało mi się, że miał wrażenie, iż ja traktuję to jako przyjaźń. Pokręcone? Być może, ale dla większości wilków, które nie są zbyt bezpośrednie, z pewnością jest to zrozumiałe.
Stereotypowe walentynki bardzo mnie bawiły: zawsze musiało być tak, że to samiec jest najbardziej zaangażowany i to on przychodzi do wadery z różą i pudełkiem czekoladek w łapach. Mam w zwyczaju wyśmiewać stereotypy i robić wszystko zupełnie na odwrót, w tym przypadku nie było mowy o robieniu wyjątku. Postanowiłam przygotować dla Jason'a spacer po polarnych terenach watahy. Jak każda wadera - ten stereotyp niestety trzymał się mnie jak rzep - byłam bardzo zorganizowana i z góry zaplanowałam już wszystko. Spacer przy granicy Zapomnianej Tundry i Wiecznie Zimowych Szczytów, następnie jazda na łyżwach po Lodowym Jeziorze, na końcu kąpiel w Polarnych Wodospadach. Potem poszlibyśmy do jadalni w Zimowym Królestwie, a potem... Hm, resztę zostawię Jason'owi, niech też się chłopak wysili.
Zaczęłam naturalnie od zaproszenia Jason'a na spędzenie ze mną tych walentynek... bo przecież gdyby miał inne plany, nie będę przez wszystkie etapy naszej ''randki'' przechodzić sama, aby nic się nie zmarnowało... Miałam nadzieję, że tym razem też wyjdzie na poranne polowanie. Wyszłam z jaskini i wyruszyłam na najbliższy Jason'owi teren łowiecki, po czym schowałam się wśród cisów, wyczekując go. Rośliny iglaste dość dobrze znosiły surowy klimat i stanowiły jedyne miejsce, w którym potencjalna zdobycz mogłaby nie zauważyć drapieżnika. Postępowałam zatem tak, jak gdyby Jason był moją ofiarą... jednak to ja zostałam przez niego potraktowana jak ofiara. Zanim zdążyłam zareagować, zostałam przygnieciona przez basiora do ziemi. Dopiero po kilku sekundach załapał, że nie jestem zwierzyną łowną.
- Jason! - Krzyknęłam, próbując opanować wilka. - Nie jestem jedzeniem!
- Och, wybacz... masz kolory zupełnie jak ta łania, którą śledziłem. - Powiedział. Zauważyłam, że stoi nade mną, a nasze pyski niemalże się stykają. Choć byłam wciśnięta w śnieg, zrobiło mi się gorąco.
- Heh... - Mruknęłam, czując, że się rumienię. Jason zszedł ze mnie, równie zawstydzony.
- Powiedz mi, dlaczego siedziałaś w tych krzakach taka przyczajona? - Zapytał. Zrobiło mi się głupio.
- No, szukałam cię. - Rzekłam.
- I dlatego się schowałaś? Nie rozumiem.
- Nie. Powiedzmy, że chciałam na ciebie zapolować. - Powiedziałam z zawstydzonym uśmiechem.
- Tymczasem to ja zapolowałem na ciebie. - Zaśmiał się.
- No. - Rzuciłam krótko. Moment, w którym miałam go zaprosić, nieuchronnie się zbliżał. Miałam nadzieję, że nie odrzuci mojego zaproszenia, bo wtedy cały mój misterny plan okazałby się na nic.
- Czemu chciałaś na mnie zapolować? Musiałaś mieć dobry powód, aby ze mną zadzierać. - Rzekł żartobliwym tonem. Czułam, że w moim brzuchu zaczynają mieć miejsce dziwne reakcje chemiczne, wywołane najpewniej narastającym w dosyć szybkim tempie stresem. Raz kozie śmierć.
- No, chciałam cię jakoś oryginalnie zaprosić na... wyjście, dzisiaj, o osiemnastej. Spotkalibyśmy się pod moją jaskinią. - Powiedziałam szybko, jednak stabilnym głosem. - Co ty na to?
- Hm, czemu nie. - Odpowiedział z uśmiechem. - Miło, że mnie zapraszasz.
Miałam ochotę głośno odetchnąć z ulgą, jednak powstrzymałam się, aby nie wzbudzić podejrzeń. Nikt, absolutnie nikt, nie miał prawa wiedzieć, że się denerwowałam. Nawet Jason.
- Och, cieszę się. - Powiedziałam cicho, wyszczerzając się od ucha do ucha.
- A teraz wybacz, muszę cię już zostawić, bo nie mam zamiaru być głodny tak długo. - Rzekł. - Spotkamy się o 18 pod twoją jaskinią.
- Tak, do zobaczenia. - Rzekłam i odbiegłam, zanim basior zdążył się odwrócić. Miałam jeszcze wiele do zrobienia.
Pierwsze, co musiałam zrobić, to poprosić Star i Flash'a o udostępnienie nam Zamkowej jadalni. Nie spodziewałam się zbyt trudnego zadania. Podróż do ich jaskini umiliła mi muzyka. Kiedy wreszcie tam dotarłam, weszłam powoli, pytając uprzednio, czy mogę. Ponieważ usłyszałam potwierdzającą odpowiedź, wkroczyłam do środka i zapytałam prosto z mostu:
- Witajcie. Wychodzę dziś na kolację i chciałabym zapytać, czy nie użyczylibyście mi z tej okazji waszego Zamku, a właściwie jedynie jadalni wraz z zaopatrzeniem. Byłabym dozgonnie wdzięczna.
- Naturalnie, możesz z niej skorzystać. - Powiedział Flash. - Jednak poza tobą i Jason'em, nikt nie może wiedzieć, że pozwoliliśmy ci na coś takiego. Wtedy takie sytuacje byłyby zbyt częste.
- Nie ma problemu, ale... Chwila! Skąd wiedziałeś, że mam zamiar spędzić ten wieczór z Jason'em?
- Nie byłem ślepy na Północnym Wyciu. - Uśmiechnął się Flash. - Mam nadzieję, że podczas tego wieczoru będziecie bardziej śmiali.
- N-Nie spodziewałam się... - Powiedziałam wyraźnie zaskoczona zachowaniem alfy. Ten wybuchł śmiechem.
- No już, nie czerwień się tak, nie miałem nic złego na myśli. - Rzekł.
- Uff, no dobra, tak czy inaczej, dziękuję za twoją zgodę. Jesteś pewien, że Star nie będzie miała nic przeciwko? - Zapytałam profilaktycznie, na wypadek, gdyby Star miała mieć inne zdanie.
- Ona uważa, że Zamek w ogóle nie należy do nas, lecz do całej watahy, więc nie przejmuj się. - Powiedział Flash. Jego odpowiedź bardzo mnie ucieszyła. Jeszcze raz podziękowałam alfie i ruszyłam w stronę mojej jaskini. Flash powiedział, że zajmie się tym, aby kolacja była gotowa na czas. Bardzo się cieszyłam, że mi pomaga... przychylność alfy i jego zainteresowanie wiele dla mnie znaczyły, szczególnie w takiej sytuacji, jak ta obecna. Wracając, poszłam się przygotować, a w zasadzie: przygotować swoje włosy. Należały one do tego typu włosów, które nigdy się nie układały, zawsze były poczochrane i wyglądały po prostu jak mop. Układałam je godzinę... godzinę! A pod koniec i tak stwierdziłam, że lepiej już wyglądam w rozczochranych, zrobiłam parę headbangów i moja fryzura znów wyglądała tak, jak zwykle. W prawdzie nic nie wyszło z tego czesania się, ale przynajmniej się starałam, to się liczy.
Chwilę później przyszedł Jason. Pobiegłam więc i wyszłam na zewnątrz, aby się z nim przywitać. Również wyglądał tak, jak zwykle. Dobrze, że nie próbowałam się na siłę upiększyć.
- Cześć. - Odezwał się wilk.
- Hej. - Odparłam. - Co masz za plecami? - Zapytałam, kiedy zauważyłam, że wilk trzyma łapy za sobą.
- A to taki tam, drobny upominek z okazji walentynek. Mam nadzieję, że ci się spodoba. - Powiedział i wyciągnął zza pleców dorodną, bardzo ładną, czerwoną różę. Przyjęłam ją, po czym rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję, kochany jesteś. - Wyszeptałam mu do ucha, po czym zakończyłam tę romantyczną scenę i puściłam basiora. - Nie obrazisz się, jeśli zaniosę ją do jaskini? Umrze a tym zimnie.
- Nie ma żadnego problemu. - Uśmiechnął się. - Zaczekam na ciebie.
Szybko weszłam do jaskini i włożyłam kwiat do wazonu. Upewniłam się, że Jason mnie nie widzi i zaczęłam cicho piszczeć i skakać po wnętrzu. Byłam bardzo szczęśliwa i podekscytowana tym wyjściem, a on przyniósł mi różę. To takie słodkie, romantyczne, idealne! Chwilka... czy ja nie mówiłam, że nie lubię stereotypowych wilków? No, powiedzmy, że ten jednak lubię. To bardzo miłe ze strony wilka, kiedy obdarowuje drugą osobę czymś takim...
- Alexis? Żyjesz? - Zapytał Jason, spoglądając do jaskini.
- Tak, tak, już idę. - Odparłam i szybko wyszłam.
Od czego miało się zaczynać nasze spotkanie? Tak, od spaceru. Potem jezioro, wodospady i kolacja. Pięknie. Tak przynajmniej mi się wydawało, jednak bieg zdarzeń wcale nie miał być tak szczęśliwy, a ja miałam się o tym za chwilę przekonać.
Spacer nie był niczym specjalnym, nie wydarzyło się też nic godnego uwagi. Całą drogę po prostu rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy i podziwialiśmy zaśnieżone tereny watahy. Wiedzieliśmy oboje, że nawet jeśli zima ustąpi, te miejsca pozostaną wciąż chłodne, choć zapewne nie aż tak.
- Jestem ciekaw, co dla mnie przygotowałaś. - Powiedział. - Na pewno masz jakiś dobry plan.
- Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. - Odparłam uśmiechnięta.
- Tak właściwie, dokąd idziemy? - Zapytał w końcu.
- W bardzo fajne miejsce. - Odpowiedziałam, nie zdradzając żadnych szczegółów.
- No powiedz! Nie bądź już taka tajemnicza...
- Zaraz się przekonasz. - Wyszczerzyłam się do wilka i zaczęłam biec z dużą prędkością do jeziora. Jason wyprzedził mnie w połowie drogi, ale z racji tego, że nie wiedział, dokąd biegnę, w końcu musiał zwolnić do mojego tempa.
Tak, miałam zamiar zaprowadzić go nad jezioro, ale już z oddali widziałam, że inne wilki wybrały sobie to miejsce na spotkanie: najwyraźniej nie mogło być idealnie. Zahamowałam nagle i westchnęłam głośno.
- Zmęczyłaś się biegiem? - Zapytał uśmiechnięty.
- Nie, nie. - Odparłam szybko. - Po prostu chciałam na chwilkę przystanąć.
Zastanawiałam się, co mam teraz robić. Przecież nie będę psuć cudownych chwil innym wilkom - poza tym, nie planowałam dzisiaj podwójnej, przypadkowej randki.
- Hej, tam są Aro i Diana, może poszlibyśmy się przywitać? - Zapytał, najwyraźniej widząc, że patrzę na jezioro.
- Nie, nie psujmy im chwili. - Uśmiechnęłam się smutno. No trudno, trzeba będzie pominąć element z jeziorem i udać się od razu do Polarnych Wodospadów. - Chodź, cel naszej podróży już się zbliża.
- Tak, jest, szefie. - Opowiedział wesoło i ruszył za mną. Kurczaki, cały mój misterny plan poszedł na nic. Choć może da się coś jeszcze uratować? Nowa nadzieja natychmiast zapaliła mnie do dalszego biegu. Poddałam się i ponownie zaczęłam biec, zwiększając stopniowo prędkość. - Gdzie ty się tak spieszysz?
- Zobaczysz. - Mruknęłam. Szczerze, miałam teraz obawy, że inne wilki mogą nam zająć również i tamto miejsce, a to byłoby już kompletnym niewypałem...
Jak się niestety okazało, moje przeczucia były całkowicie słuszne, gdyż zobaczyliśmy chlapiących się przy jednym z Wodospadów Sheirę i Zain'a. Byłam bliska załamania, ale Jason na szczęście tego nie zauważył.
- To co, do nich też nie masz zamiaru podejść? - Zapytał z uśmiechem.
- Zgadłeś. - Prychnęłam i ruszyłam powoli w stronę zamku. Przynajmniej tego nikt nie był w stanie nam zająć... Na wszelki wypadek postanowiłam zapytać jednak Flash'a, czy kolacja jest już gotowa. - *Flash?* - Wysłałam telepatyczną wiadomość do alfy.
- *Tak, Alexis?* - Zapytał, odpowiedź otrzymałam w ciągu kilku sekund.
- *Będziemy trochę wcześniej...*
- *Dlaczego?* - Spytał. Wydawało mi się, że jest lekko poirytowany.
- *Wystąpiły drobne... problemy.*
- *Rozumiem. Nie martw się jednak, kolacja jest już gotowa.*
- *Och, bardzo ci dziękuję.* - Zakończyłam rozmowę, a na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech.
- Co tak suszysz zęby? - Zapytał towarzyszący mi basior, kiedy to zauważył.
- A nieważne. - Mruknęłam i rozkoszowałam się dalszą podróżą.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, Jason spytał zaniepokojony:
- Jesteś pewna, że możemy tam wejść?
- Tak, Flash wyraził taką zgodę, a Star nawet nie musiałam się pytać. - Odpowiedziałam.
- Widzę, że wszystko dokładnie sobie zaplanowałaś. - Mruknął z uśmiechem. Udałam, że nie usłyszałam tej uwagi, jednak posłałam mu delikatny, potwierdzający jego słowa wyszczerz, a także dość wymowne spojrzenie. - Ale wciąż nie rozumiem, co my tutaj właściwie robimy?
- Jesteś bardzo ciekawski. - Rzuciłam. - I...
- Dociekliwy? - Dokończył za mnie.
- Powiedziałabym raczej, że niecierpliwy, ale to też dobre słowo.
- Hah. - Zaśmiał się cicho.
- Teraz chodź za mną. - Nakazałam, a wilk lekko zdziwiony spełnił moją prośbę.
Przeszliśmy przez korytarz, weszliśmy na pierwsze piętro i tam była już ostatnia prosta do jadalni. Jason widząc, do którego pomieszczenia mam zamiar się udać, wyprzedził mnie otworzył drzwi.
- Panie przodem. - Rzucił szarmancko.
- Dziękuję. - Ukłoniłam się jak na damę przystało i wstąpiłam do sali jako pierwsza. Zaskoczył mnie widok, na jaki natrafiły nasze oczy. Wielki, srebrny stół, mający ogółem jakieś 10 metrów długości, i dwa krzesła... po jego dwóch przeciwnych stronach. Usiadłam zrezygnowana na jednym z nich, jednak Jason wziął swoje krzesło i dosunął je zdecydowanie bliżej, bo siedział po moim boku.
- Wybacz, ale nie będę z tobą rozmawiać krzycząc. - Powiedział. - Poza tym, stamtąd nie widać twoich pięknych oczu, a nie chcę zmarnować żadnej okazji na podziwianie tego widoku.
- Dziękuję, to bardzo miłe. - Powiedziałam, rumieniąc się.
Zaczęliśmy jeść, a cały posiłek przebiegał w ciszy. Nawet nie wiedziałam, co właściwie jadłam, potrawy były na tyle wykwintne. Nie spodziewałam się, że nasza wataha jest aż taka bogata...
- Hej, jesteś bardzo cicha. Chyba nie masz dziś humoru, co? - Zapytał Jason, kiedy kończyliśmy posiłek.
- T-Tak. - Odparłam smutno. - Powiedzmy, że miałam nieco inne plany co do naszego dzisiejszego wyjścia.
- Ach tak? Najpewniej miałaś zamiar iść nad jezioro, a potem popływać, co?
- S-Skąd to wiesz? - Zapytałam, nie kryjąc zaskoczenia.
- Przecież doskonale było widać twój zawód, kiedy odkrywałaś, że te miejsca są już zajęte...
- N-No tak...
- I jesteś z tego powodu smutna? Bo nie wyszło ci to tak, jak chciałaś?
- Na to wygląda. - Westchnęłam. - Jestem beznadziejna.
- Wcale nie. - Rzekł stanowczo, jednak mnie nie przekonał.
- Wcale tak! - Wykrzyknęłam. Rozpoczęła się kłótnia bez żadnej argumentacji, jedynymi słowami, jakie zostawały używane było ''nie'' i ''tak''... Wreszcie basior odezwał się nagle, cały czerwony:
- Mam już tego dosyć... - Powiedział. Nie wiedziałam, co się dzieje. Jego twarz zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do mojej...
< Jason? ;3 >
Opowiadanie na Konkurs #3. PROSZĘ OCENIAĆ OD 1 DO 5 NA HOWRSE!
Opowiadanie na Konkurs #3. PROSZĘ OCENIAĆ OD 1 DO 5 NA HOWRSE!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!