poniedziałek, 15 lutego 2016

Od Kiiyuko - C.D. Corey'a ''Wilczyca ze złamanym sercem''


Uśmiechnęłam się w stronę Corey'a. Jeszcze nikt nie rozmawiał ze mną w taki sposób. Corey byłby dobrym psychologiem, oczywiście, nie chcemy tu nikogo obrażać, to tylko żart. Zaczęliśmy udawać się w stronę Koła Młyńskiego. Szliśmy obok siebie wsłuchując się w śpiew wróbli. Było to śmieszne i piękne jednocześnie. Stąpaliśmy powoli, kiedy Słońce oświetliło ziemię. Trochę śniegu stopniało. Była nadzieja na zobaczenie... ziemi. Tak, ziemi, brązowo-brunatnej gleby. Z zamyślenia wyrwał mnie aksamitny głos Corey'a.
- O czym myślisz?
- O niczym ważnym. - uśmiechnęłam się ciepło w stronę basiora.
-Oczywiście, jeśli chcesz, nie musisz wypowiadać się na ten temat.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Po chwili byliśmy już na miejscu. Woda, dzięki której pracowało wielkie, drewniane koło o dziwo nie zamarzła. 
- Masz ochotę na kąpiel? - usłyszałam.
- No coś ty! Wyjdziemy z wody, zawieje nas i choroba gotowa. Ale mam szalony pomysł. Wpadniemy, to wpadniemy, nie, to będziemy na diabelskim młynie... Tylko musimy się też mocno trzymać... -uśmiechnęłam się tajemniczo.
- Chyba domyślam się, co chcesz zrobić, ale... jeśli nalegasz. - mrugnął i poszliśmy w stronę wielkiego koła. 
"Nadjeżdżał" mały zbiorniczek, jednak wystarczający, by pomieścić mnie i Corey'a.
- Na trzy! Raz, dwa... - zaczęłam.
- Trzy! - dokończył Corey i skoczyliśmy do zbiorniczka. 
Kiedy ten chciał zanurzyć się pod wodę, my "przytrzymywaliśmy" go, by nie zanurzył się. Śmialiśmy się przy tym, a kiedy zjeżdżaliśmy z góry na dół... Przy którymś razie wpadliśmy do wody. Kiedy tylko wpadłam do lodowatej wody, zamarłam. Nie miałam siły, chęci, by otworzyć oczy. Za kark złapał mnie brązowy basior. Wyciągnął na śnieg i położył na grzbiet.
- Kiiyuko! Nic ci nie jest?! - pytał nerwowo nasłuchując, czy oddycham.
- Jasne, w porządku, w porządku... - odparłam, a jak na złość, zawiał wiatr. 
To słodkie, jak ten basior się o mnie martwił. Ja i on w tym samym czasie zatrzęśliśmy się z zimna. 
- Chodźmy się wysuszyć do mojej jaskini... Zjemy coś ciepłego i porozmawiamy trochę. - pomógł mi wstać, po czym poszliśmy oparci jeden o drugiego do jaskini Corey'a.

***

W końcu dotarliśmy. Corey ułożył z drewna i kamieni ognisko, a później zaczął pocierać kamieniem o kamień, aż wytworzył iskierkę, którą podpalił drewno. Przyniósł sarnę ze "spiżarni" i zaczął ją podgrzewać, opiekać i przyrządzać na różne sposoby. Przyniósł taki ciepły koc, jaki miałam ja i usiadł obok mnie. Okryliśmy się nim i powoli jedliśmy rozmawiając.

<Corey? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Opowiadanie na Konkurs #3. PROSZĘ OCENIAĆ OD 1 DO 5 NA HOWRSE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!