Ja i Sprint dogadywaliśmy się jak nikt inny. Miałam wrażenie, że wkrótce staniemy się parą, ponieważ na pierwszy rzut oka było widać, że coś faktycznie jest na rzeczy. Między nami zrodziło się silne uczucie, magiczne, niesamowite, ekscytujące. To nie była tylko przyjaźń, przecież wiem jak na siebie patrzyliśmy!
Mieliśmy obsesję na swoim puncie, spotykaliśmy się praktycznie codziennie, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, ćwiczyliśmy, chodziliśmy na spacery, jedliśmy wspólnie ugotowane posiłki i cieszyliśmy oczy swoimi widokami.
Było nam razem cudownie, aż do tego feralnego dnia...
- Missisipi... - Zagadnął mnie podczas krótkiej wycieczki nad rzekę.
- Tak? - Spytałam.
W ciszy liczyłam na wyznanie miłości.
- Chciałem ci o czymś powiedzieć, ale nigdy nie miałem okazji...
- Wal. - Rzuciłam, czując, że się rumienię.
- Odchodzę z watahy.
Szok, wstrząs, czeski film. Miało być tak romantycznie, a on mi mówi, że odchodzi?! Pokręciłam tylko głową i wskoczyłam do rzeki. Zostałam pod wodą, do czasu, kiedy Gustaw zawył, ogłaszając jego odejście. Nigdy mu tego nie wybaczę i już nigdy się nie zakocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!