Biegłem ulicą, tak, jak zwykle. Deszcz przestał w końcu padać, ale pojawił się nowy problem... Samochody. Pierwszy wjechał w kałużę i bardzo mnie ochlapał.
- Matko, Amy, gdzie jesteś? - Spytałem sam siebie. Chciałem przejść przez ulicę. Rozejrzałem się, czy mogę przejść. Wtedy jednak, pijany kierowca wyjechał zza zakrętu i walnął we mnie samochodem. Obudziłem się gdzieś w ciemnej przestrzeni, obok starego przyjaciela z watahy, który zginął na wojnie, czyli naszego Herkulesa. Byliśmy... Jakby to powiedzieć? Szczeniakami...? Tak to mniej więcej wyglądało:
- Peter, co ty tu robisz? - Spytał Herkules.
- Nie wiem. A ty co tu robisz?
- Odpoczywam po wojnie w Krainie Umarłych.
- Czyli że ja... nie żyję?
- I tak i nie. Z tego co wiem, trzasnął w ciebie samochód.
- Dokładnie. - Rzekłem i poczułem szturchnięcie. Gdzieś w tle usłyszałem czyjeś słowa. Jakiejś wadery! Otworzyłem oczy i już nie byłem w Krainie Umarłych, tylko znów w mieście, na chodniku.
- Ej, żyjesz? - Spytała wadera.
- Tak, chyba tak. - Mruknąłem wstając z podłoża.
- Ale cię walnęło. Poleciałeś na jakieś półtorej metra.
- Serio? Fajnie...
- Czy ty jesteś magicznym wilkiem?
- A co?
- tak się pytam. - Rzekła wadera. - Ja też jestem magiczną wilczycą. Mam na imię Cassidy.
- Co robisz w mieście?
- Sama nie wiem... - Powiedziała Cassidy. Nagle przypomniałem sobie o Amy.
- *****, co ja tu jeszcze robię?! Muszę szukać córki!
- Moment. Różowa, ze skrzydłami?
- Tak! To ona! Gdzie ją widziałaś.
- Przed wejściem do zoo.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!