- Dobranoc mamusiu – szepnąłem jeszcze cichutko do wychodzącej z naszej części jaskini wilczycy.
Popatrzyłem się na Kuro. Spał już od dłuższego czasu.
- Czy ja też tak wyglądam jak śpię? – zadałem sobie bardzo dziecinne pytanie, jak to szczenięta mają w zwyczaju.
Zamknąłem oczy. Próbowałem sobie wyobrazić ojca, który bohatersko zginął w pożarze. Robiłem tak co wieczór, ponieważ nie chciałem o nim zapomnieć. Mimo to wspomnienie o nim z czasem robiło się coraz słabsze, wyblakłe. Sam boję się zapomnienia, więc jest to dla mnie ważne. Nie wiem kiedy przeszedłem w stan snu, który jak się później okazało, nie trwał zbyt długo.
Otworzyłem gwałtownie oczy. Nie mogłem złapać tchu.
- Czyżby pożar? – pomyślałem.
Nie. Zdecydowanie było to coś innego. Powietrze było przejrzyste, nigdzie nie było widać dymu. A więc był to efekt magii. Nagle usłyszałem hałas. Głośny skowyt. Szarpanina. Ciche skomlenie. Trzask. Znowu szarpanina. Wycie. Cisza.
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Pewnie z braku tlenu wywołanego czarem.
- Znajdźcie wszystkie szczeniaki i zabierzcie je do wodza. Tylko niech wam nie przyjdzie do głowy ich zabijać! Wszystkie mają zostać dostarczone żywe. Dzięki czarowi nie powinny stawiać oporu. Do dzieła! – okropny głos, który po dziś dzień słyszę nocami.
Sparaliżowało mnie. Nie byliśmy watahą, która wdawałaby się w konflikty z kimkolwiek. Po chwili otrzeźwił mnie jakiś rumor w sąsiedniej części jaskini. Uniosłem się na przednich łapach, złapałem Kuro za kark i zacząłem wlec po ziemi. Przeciągnąłem go do szczeliny w skale, w której nieraz ukrywaliśmy się podczas zabawy w chowanego. Była niezawodna. Obudziłem brata i wytłumaczyłem, w jakiej jesteśmy sytuacji.
Po wnętrzu groty chodziła banda obcych wilków. Nie mam pojęcia, dlaczego nas wtedy nie wywęszyli. Oddalili się, jednak było słychać, że dalej kręcą się po okolicy. Wychyliłem łepek spomiędzy skał. Obejrzałem się na lewo i prawo. Pusto. Czułem się też już znacznie lepiej. Może odeszli na tyle daleko, że czar przestał działać? Słyszałem ich w okolicy wyjścia jaskinie, więc to nie to… Może stwierdzili, że wszystkich już mają?
- Kuro słuchaj – szepnąłem – musimy znaleźć naszą mamę i jak najszybciej stąd uciekać. Rozumiesz?
Pokiwał głową dając mi tym samym znać, że rozumie.
Wyszliśmy z kryjówki, wokół było pusto i ciemno, jednak na zewnątrz panowała już szarówka.
Znów zakręciło mi się w głowie, myślałem że stracę przytomność. Tym razem nie za sprawą magii. O takie uczucie przyprawił mnie widok zmasakrowanego ciała naszej matki. Wokół leżały zwłoki innych wilków z naszej watahy. Zrobiło mi się niedobrze, miałem ochotę się tam rozpłakać. W tym momencie, kontrolę nad sytuacją przejął Kuro.
- Chodź – powiedział niepewnie – sam mówiłeś, że nie możemy tu zostać – dodał z trochę większą pewnością.
W końcu uległem jego prośbom, słysząc wycie powracających prześladowców.
Wędrowaliśmy dniami i nocami. Żywiliśmy się wyłącznie znalezionymi w lesie, czy na polanie owocami, bo nikt nie zdążył nas nauczyć sztuki polowania. Nie wiedzieliśmy, co robić, nie spotykaliśmy też nikogo na swojej drodze. Straciliśmy poczucie czasu.
***2 lata później***
- Nie możemy się tak dalej odżywiać. Wilki są mięsożerne. Zrozum. – Kuro po raz kolejny prawił mi morały, a ja szedłem nie zwracając na niego uwagi. – Musisz się przemóc, zacząć polować. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale sam ze zdobyciem jakiejś zwierzyny dla nas obu nie dam rady.
Jak zwykle, kiedy mój brat wygłaszał jakiś swój monolog, milczałem.
- Shiro… Inna sprawa… Przecież nie będziemy przez całe życie wędrować bez celu. W końcu powinniśmy dołączyć do jakiejś watahy. A przecież wiemy, że w watasze umiejętność polowania jest jedną z najważniejszych.
Wyłączyłem ise zupełnie z tego, co mówił. Próbowałem przeanalizować zapach, który poczułem. Owszem, nie miałem doświadczenia w polowaniu, ale byłem prawie pewny, że wyczułem innego wilka. Nie myliłem się. Po chwili stanęła przed nami nie wyższa ode mnie, o czarnym futrze i niebieskich oczach wadera.
<Alone?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!