Chodziłam w środku lasu. Młoda trawa uginała mi się pod łapami. Czułam zapach wilków. Ku zdziwieniu ptaki nie ćwierkotały. W całym skupieniu drzew nie było słychać żadnego zwierzęcia. Tylko wiatr samotnie szukał zagubionych dusz. Wchodził we mnie i napełniał moje płuca. Przystawiłam nos do ziemi i nagle poczułam dziwny zapach.
Poszłam za nim. Nagle usłyszałam rżenie konia, skradałam się do niego. Nagle zauważyłam wielkie czarne skrzydła. Myślałam, że to pegaz lecz skrzydła nie były one pokryte piórami, tylko skórą. Wychyliłam się bardziej, aby przyjrzeć się stworzeniu, lecz najwyraźniej usłyszało mnie. Koń odwrócił się. Zauważyłam wielkie, puste, białe oczy.
Przeraziłam się i wycofała. Zmora stanęła dęba i zaczęła biec w moją stronę.
Wiedziałam, że w pojedynkę nie dałabym rady, dlatego biegłam. Cwana bestia wyprzedziła mnie. Miałam wybór albo zginąć, albo walczyć. Odwrotu nie było. Spotęgowana emocjami skoczyłam w kierunku konia. Czułam jak przebijam się przez twardą skórę.
Nagle poczułam, że coś uderzyło mnie w głowę. Puściłam konia i odsunęłam się. W głowie miałam mętlik, wszystko zaczęło się kręcić. Z mojego rozciętego czoła zaczęła spływać krew, która tworzyła smugi i skapywała na trawę. Kiedy uspokoiłam się, zaczęłam biec w przeciwnym kierunku. Często zakręcałam, aby zmylić przeciwnika. Nie udało się. Nagle usłyszałam ciche rozmowy. Pobiegłam za głosem. Przedzierałam się przez krzaki. Bestia ciągle mnie goniła. Nagle wyskoczyłam z krzaków naprzeciw trzem basiorom.
< Jorel, George, Dylan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!