I znów ten ból. Codzienne zmagania... niepewność zrodzona w sercu, zdaje się ogarniać całe ciało. Łapy sztywnieją, jakby niegotowe na następny krok, wzrok utkwiony w martwym punkcie - widzisz jedynie ciemność, albowiem nie masz siły na uniesienie powiek. Próby wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku, są bezskuteczne. Usta są zbyt ociężałe, i wydają z siebie jedynie ciche pojękiwanie. Całe ciało sztywnieje, jakby nie było pewne, czy może zaufać impulsom przesyłanym przez rozżarzone nerwy.
Tak właśnie rozpoczynałem każdy dzień. Leżałem w tej niewygodnej pozycji, przez około piętnaście minut, aż w końcu moje ciało ocknęło się z, nazywanego przeze mnie: "letargu". Podniosłem się i rozejrzałem po wnętrzu jaskini; Jordan dawno wybył, a pozostali jeszcze spali. Odwróciłem się i powolnym, nieco nietrzeźwym krokiem wygramoliłem na zewnątrz. Chłodny, wiosenny wiatr szumiał w gałęziach drzew, przeczesywał listki pobliskich krzewów, sprawiając wrażenie, iż to niewidzialny duch spaceruje o poranku po swym ogrodzie, z upodobaniem pieszcząc i muskając zielone liście. Choć zbliżał się środek kwietnia, pogoda nijak na to wskazywała; niebo było zachmurzone, rzeka płynęła zbyt szybko jak na tą porę, a sam wiatr, o którym już wspominałem - był mroźny i silny. Równie dobrze, ktoś, kto wybudził się z długo trwałego letargu, mógłby uznać iż właśnie kończy się luty.
Wzdychając ciężko odrzuciłem myśli o pogodzie na bok i ruszyłem przez las. Podziwiając sędziwe dęby, chylące się brzozy oraz poharatane klony, sam zastanawiałem się nad długością swego życia... bo w końcu, kto jest w stanie przewidzieć datę czyjejś śmierci? Jak spostrzec zmiany, które zachodzą we wnętrzu danej osoby? Jak zauważyć nadejście choroby? Co zrobić, aby utrzymać kogoś jak najdłużej przy życiu? Pytania roją się i mnożą, a z każdym dniem mamy mniej czasu na odnalezienie odpowiedzi. Skazują nas, na wewnętrzne cierpienie, wywołane brakiem zrozumienia. Czy to właśnie na tym opiera się życie?
W jednej sekundzie coś wbiło mnie w ziemię. Przygwoździło, i za nic nie chciało zejść. Zacząłem szarpać się i wyginać szyję aby spostrzec napastnika. Ten jednak, pokrzykiwał tylko, abym się nie ruszał. Co to za komitet powitalny?!
Warknąłem czując zagrożenie, wiatr wiał mi w plecy, co uniemożliwiało złapanie zapachu "prześladowcy", a leżąc w tak kompromitującej pozycji nie byłem w stanie go zidentyfikować za pomocą wzroku. Kiedy opanowałem nerwy, poczułem, iż ciężar przygniatający mnie, wcale nie jest tak ogromny jak zdawało się to w pierwszej chwili.
Wbiłem pazury w ziemię, delikatnie uniosłem zad i nagłym szarpnięciem poderwałem się do góry, zrzucając z grzbietu istotę, która raczyła na mnie przysiąść. Obróciłem się w ułamek sekundy i rozstawiając łapy, okraczyłem leżącego teraz przeciwnika. Nagłym ruchem przygwoździłem przednie kończyny wilka, swoimi własnymi, a zwężając rozkrok na podkulonych tylnych łapach kolorowego gościa, uniemożliwiłem mu kopnięcie. Tym samym, wyciągając szyję mogłem jednym gestem rozpruć mu gardło.
MU?!
Dopiero po chwili od przypuszczenia ataku, zdałem sobie sprawę, iż teraz, całkiem znieruchomiała leży... wadera! Niemalże czułem, jak zwężają mi się źrenice. Lekko zbaraniały, wpatrywałem się w oczy samicy, o granatowej grzywce.
- Star! - zwróciłem łeb w prawą stronę, skąd dobiegał głos. Już po sekundzie, wypadł stamtąd, nieco młodszy ode mnie, niebieski wilczur.
- Diesel, pomóż mi! - warknęła, jakby w nadziei iż jej nie usłyszę. Basior - jej rodzina, lub też wybranek serca, zrobił śmiały krok do przodu.
- Nie waż się zbliżyć! - rzuciłem, jeżąc sierść na karku. Wilk, zwany Diesel'em skierował swe spojrzenie w kierunku złotego wisiorka zwisającego z mojej szyi. Teraz już doskonale rozumiał, jak bardzo mogę skrzywdzić jego przyjaciółkę, rażąc ją prądem.
Oczywiście, nie zamierzałem krzywdzić ani Star, ani Diesel'a. Musiałem zadbać o to, aby nie próbowali mnie skrzywdzić i byli chętni do współpracy...
< Star lub Diesel? :3 >
Magiczne *.*
OdpowiedzUsuń~ Radża
Świetne opo <3
OdpowiedzUsuń