Leżałam obok Zoryi. Posłanie z miękkich krokusów pachniało ładnie. Słońce powoli znikało z widnokręgu, gubiąc ostatnie promienie.
- Zorya? - spytałam
- Tak?
- Czy kiedyś zastanawiałeś się co jest tam? - spytałam i podniosłam łapę wskazując miejsce, gdzie słońce stykało się z lądem.
- Pewnie nieznane lądy, lasy, morza, pustynie.
- Byłeś tam kiedyś? - spytałam zaciekawiona.
- Nie... urodziłem się w Kanadzie. Jest tam wiele lasów....
- Nie chcę być nachalna, ale... dlaczego opuściłeś to miejsce?
- Ach.... wolałby, o tym nie mówić.
- Dobrze, a teraz patrz. - powiedziałam i podniosłam głowę do góry, to samo zrobił Zorya. - Co tam widzisz?
- Księżyc i gwiazdy. - powiedział spokojnie.
- Przyjrzyj się dokładnie, widzisz tą wielką gwiazdę?
- Tak... pięknie świeci na firmamencie niebios.
- To planeta Wenus, wiesz dlaczego chciałam ci to powiedzieć?
- Niezbyt. - odpowiedział i spojrzał na mnie.
- Ponieważ ja... się w tobie zakochałam.
<Zoryi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!