Kiedy noc okryła swoim płaszczem całe terytorium, którym przyszło mi władać, udałem się na jego obchód. Oczywiście, istniały wilki, których obowiązkiem było dokładne przeczesywanie terenów watahy, lecz ja robiłem to dla przyjemności. Poza tym, ponieważ w watasze było dużo stanowisk, alfy, mówiąc szczerze, nie miały nic ciekawego do roboty. Właśnie z tego względu wychodziłem na zwiady.
Księżyc, który wydawał się być tak blisko, a w rzeczywistości oddalony o tysiące kilometrów ode mnie, ziemi i watahy, oświetlał mi drogę, jakby pomagał mi w uniknięciu ewentualnego zgubienia się w mrokach lasu. Nie spodziewałem się, że lada chwila strasznie się przerażę. W ciągu kilku sekund z zadowolenia i lekkiej melancholii wyrwał mnie strach przed moją przeszłością, która dawno została zakopana w grobie. Każdy członek watahy składa się na część mojej historii, również wilk, którego zobaczyłem.
Stał przede mną przystojny basior, którego futro z czarnego przeradzało się poszarzałe. Patrzył na mnie bystrymi oczyma, a jego uszy zdawały się być bardzo ruchliwe.
- Witaj, Gustawie. - Powiedział odważnym, zdecydowanym tonem, który pamiętałem bardzo dobrze. W ostatnim czasie zaczął on powoli zanikać, z każdym kolejnym dniem.
- Jakim cudem ty żyjesz? - Zapytałem, po czym dotknąłem wilka, aby upewnić się, że nie mam żadnych halucynacji bądź czegoś w tym rodzaju.
- Wskrzesiła mnie jedna z tutejszych wilczyc. Wraz z moją siostrą za chwilę powinny się pojawić. - Odpowiedział, po czym odwrócił się, a jego wzrok wbity był w zakręt. - Oto i są.
W świetle księżyca pojawiły się dwie postacie - Caшa, a także pewna czarna wadera, posiadająca płonący ogon. Domyśliłem się, że musi to być Willow, która przemieniła się pod wpływem wskrzeszenia przez Caшę.
< Willow albo Wilson? Całkowity brak weny... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!