Nie było mi nudno. Znalazłam ostatnio płaskie kamyczki, na których pazurkami wydrapałam odpowiednie symbole i grałam sobie w pasjansa. Pewnego dnia kręciłam się koło kanionu zaplątania, z kartami w sakiewce, zawieszonej na szyi. Zobaczyłam lecących basiorów - Aleksandra i Ian'a. Kiedy wylądowali, spostrzegli moją osobę przy czymś, co chyba miało imitować... hmm.. stos kamieni?
- Cześć. - Przywitałam się. Aleksander nie odpowiedział, bo stanął jak wryty na ziemi. Ian luźno ciągnął rozmowę.
- I jak tam ci się żyje, Vendy? - Zapytał z uśmiechem.
- Całe moje życie polega na spaniu, polowaniu i graniu w pasjansa.
- Grasz w tą grę? A masz odpowiednie karty?
- Mam kamienie. - Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam głową, a kamyczki w sakiewce zabrzęczały, uderzając jeden o drugi. - O tu.
- Aha...
- To wasz stos kamieni?
- Owszem. Wkrótce będzie z niego wspaniała jaskinia.
- Potrzebujecie pary dodatkowych łap do pomocy? - Spytałam.
- Możesz obejrzeć, ale na takie konstrukcje jeszcze zbyt wcześnie. - Odpowiedział i zabrali się do pracy. Ja usiadłam niedaleko i układałam swoje kamyki.
- Zrobię sobie przerwę. - Powiedział Alex, kładąc kamień i ścierając z boku brud. Zauważyłam, że kiedy pił wodę z pobliskiego źródełka, patrzył na moje kamyki, które przekładałam.
< Aleksander? Ian? Co było dalej? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!