Bawiłam się dzisiaj z moim bratem, Cato, w chowanego. Seke się z nami nie bawił, bo Diesel już go nam zajął. Przyszła moja kolej na to, aby liczyć w naszej zabawie. Mieliśmy liczyć do pięćdziesięciu, ale ja nauczyłam się już do sześćdziesięciu. Postanowiłam więc przedłużyć Cato czas na znalezienie dobrej kryjówki. Siadłam sobie w cieniu drzewa i zaczęłam głośno liczyć.
- Raz... dwa... trzy... - Wyliczałam, a każdą liczbę wymawiałam coraz ciszej. Za mną była niewielka kupka usypana z piasku. Zaczęła się ruszać. Usłyszałam to.
- Hej! - Zawołałam głośno, ale Cato oddalił się bardzo. Na tyle, żeby mnie nie słyszeć.
- Nie krzycz... - Usłyszałam głos.
- K... Kto to? - Spytałam, odsuwając się od drzewa. - Pokaż się!
- Dobrze. Spełnię twoją prośbę. - Odparł. Góra piachu wybuchła, a na jej miejscu pojawiła się wilczyca. Była mojego wzrostu, czyli wyglądała jak szczeniak, ale jej pysk i głos mówiły mi, że ma już kilka lat. Tak wyglądała:
- Weź to. - Powiedziała i rzuciła mi pod łapy szary medalion, po czym rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie kilka białych kamyczków. Wzięłam je do sakiewki. Kiedy je zebrałam, poczułam czyiś oddech za plecami.
- Szukałaś mnie? - Spytał Cato.
- Właśnie miałam zacząć, ale ktoś mi przeszkodził. Na szczęście już sobie poszedł.
- Aha. Wracamy do domu? - Spytał.
Już po chwili wróciliśmy do jaskini. Byłam ciekawa, jak ma na imię ta wadera, która mnie nawiedziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!