Przysunąłem się i musnąłem nosem piórka wczepione w jej sierść. Były miękkie w dotyku i delikatnie mnie połaskotały. Poczułem zapach tego dobrego, amerykańskiego kurzu.
- Masz za sobą długą podróż. Nie jesteś stąd, a twoje piórka zdążyły już nasiąknąć amerykańskim zapachem. Może zatem jakieś relaksujące miejsce?
- Dobrze. Co proponujesz? - Spytała.
- Wodne Serce. Wspaniałe jezioro, otoczone z jednej strony Lasem Czarnego Rumaka, a z drugiej pasmem Dymiących Gór. Piękne miejsce.
- W takim razie chodźmy.
Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów, kiedy zacząłem rozmowę:
- To skąd pochodzisz? Ja jestem mniej więcej stąd. - Uśmiechnąłem się.
- Z Chile. Mało znany kraj. - Odpowiedziała.
- A tam, mało znany. Mi się zawsze kojarzy z Chili. - Zaśmialiśmy się. - I jak tam jest?
- Bardzo wesoło. Z resztą to Ameryka Południowa, więc...
- Tak. Mieszkałaś blisko wybrzeża.
- Nawet, nawet. A czemu pytasz?
- Z ciekawości. Byłaś kiedyś w Santiago?
- Stolicy? Nie, za dużo tam ludzi.
- To fakt... - Westchnąłem. - Tak jak w każdej stolicy.
- A ty skąd pochodzisz? Powiedziałeś, że jesteś mniej więcej stąd.
- Owszem. Z drugiej części Teksasu.
- Jesteś kowbojem?
- Dokładnie. Powiem ci, że te indiańskie piórka są zdradliwe... Wyglądasz na amerykankę.
< Serena? Brak weny :/ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!