Odchodząc od Gustawa patrząc złowrogim wzrokiem na Jez i Nightmare'a udałam się do lasu. Gdy dotarłam na miejsce ujrzałam zmasakrowane rośliny. Zaczęłam zbierać ich szczątki. Księżyc świecił bardzo jasno a mnie otaczała mgła. Było bardzo cicho i ciemno. Po pozbieraniu gałązek i liści wyszłam poza teren watahy.
-Dlaczego mam tyle napadów!
To się znowu powtórzyło...
-Dlaczego!!!
Waliłam mieczem w drzewa ate przywracały się z ogromnym trzaskiem. Wiedziałam że nikt nie może mi dać kary bo jestem poza terenami naszej watahy.
-Aaa!-wrzasnęłam uderzając w ziemię.
-Widzisz mówiłem Ci. Nie zapomniałaś ovtym jak wszystkich zabiłaś. Nie zapomniałaś i to zrujnowało Ci życie.-odezwał się znowu zachrypnięty głos.
-Jestem szczęśliwa! Zamknij się i odejdź! Nie pragnę już miłości! Miecz to jedyne co potrzebuję do szczęścia.
-Ach no tak... Skoro jesteś szczęśliwa.. Ja znikam.
-Znikaj!
Po kilku godzinach leżenia na trawie ze zmęczenia postanowiłam wybrać się do Ginewery.
Weszłam do jej jaskini tak cicho i miło jak potrafiłam jednak w środku miecz zachaczył o korzeń drzewa i kilka dużych skakał zawaliło do połowy wejście.
-Sory...
Ginewera patrzyła się na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
-Ja... Bo ten..
-Tak?
-Bo.. Wiesz może dlaczego mam tyle napadów? Nie wiem jak sobie z nimi radzić... Co mam robić Ginewero...-powiedziałam spuszczając głowę. Wyleciała mi jedna łezka.
<Ginewera>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!