Pięć minut temu Makka wyszła ode mnie. Poród jednak nastąpi trochę później, niż się tego spodziewaliśmy. 23 lub dzień później, w Wigilię.
Nagle usłyszałam zawalające się skały i pobiegłam do wejścia najszybciej jak tylko mogłam. Zahamowałam przed Riven i wbiłam wzrok w przejście, które było do połowy zasypane.
- Cholera! - Zaklnęłam. - Co tu się stało?!
- Sorry... - Odparła Riven spuszczając łeb. Mimowolnie zmarszczyłam brwi. Miałam już plan co do zaistniałej sytuacji. - Ja... Bo ten...
- Tak? - Ponagliłam.
- Bo.. Wiesz może dlaczego mam tyle napadów? Nie wiem jak sobie z nimi radzić... Co mam robić Ginewro? - Pytała spuszczając łeb jeszcze niżej.
- Siadaj. Zamknę drzwi. - Powiedziałam i zasunęłam wejście dużą skałą.
- Więc? - Ponaglała.
- Riven. Jakie napady? Wściekłości?
- Mhm. - Mruknęła.
- Uważam zatem, że nie masz się komu wyżalić. Musiałabyś znaleźć sobie przyjaciółkę, bo wiem, że na chwilę obecną samce cię denerwują, która by cię zrozumiała i pomogła w tejże sytuacji. To nie napady, to... to się dzieje dlatego, że musisz się wyżyć. Łatwiej będzie ci się wyżalić. - Wadera wyraziła wyraźną niechęć. - Spróbuj chociaż.
< Riven? Brak weny, sorki. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!