Ziemia pod moimi łapami zadrżała. Spojrzałem po łapy, a ziemia, na której się znajdowałem rozstąpiła się, a ja spadałem w wielka przepaść.
Zamknąłem oczy i poczułem ból, gdy uderzałem o ziemię. Nie wiem ile trwało to wszytko ,ale gdy otworzyłem oczy, leżałem pod drzewem. Wszytko było normalnie jak do tej pory. Na ciele nie miałem blizn, śladów, ale nie był to sen. Nie wiedziałem co się stało - czy to tylko wyobraźnia. Nic nie zrozumiałem z tego wszystkiego. Wstałem, przeciągałem się. W powietrzu było sporo nowych zapachów. Otoczenie było inne - drzewo i wielka polana.
Totalna cisza i ani żywego ducha. Ruszyłem wiec sam nie wiedząc dokąd idę. Po jakimś czasie dotarłem do kanionu i napiłem się wody z płynącej tam rzeki. Usłyszałem szelest i po chwili uciekłem. Trafiłem na dziwną Drogę i poszedłem nią.. Po chwili jacyś ludzie mnie gonili a ja uciekałem trafiłem do miasta,u ludzi wzbudziło to wielką sensację a ja tylko uciekałem. Nie wiem jak, ale wydostałem się z miasta i zobaczyłem wielki, porośnięty obszar a w centrum wulkan. Poszedłem tam więc. Spędziłem tam dwa dni, potem ruszyłem dalej. Przez dziesięc dni chodziłem po Górach które dymiły na jednym z nich usłyszałem głosy więc się znowu zmyłem. Potem jakimś cudem dotarłem na jakiś szczyt gdzie nie dość ze był śnieg to hasały konie.Wieczorem byłem przy wodospadach gdzie widziałem zorze polarną. Potem wbiegłem po małej górce pokrytej śniegiem. Nie wiem gdzie bylem, po co szedłem... Nie wiem jaki był cel tego wszystkiego, po prostu szedłem. Potem szedłem nocą przez zamarznięte jezioro podziwiając widoki. Potem znowu jakieś jezioro, kolejne góry, przeprawa przez rzekę. Byłem zmęczony błąkałem się tu już od tygodnia. W końcu trafiłem na las gdzie odpocząłem i spędziłem jeden dzień. Nocą ruszyłem dalej. Potem szedłem przez łąkę gdzie były też konie. Potem przedostawałem się przez bagna. A potem spokojnie szedłem przez pustkowie. Potem lazłem przez jakiś... no... pustynny gaj niemal. Potem przez plaże gdzie był dzień i noc... to bardzo nielogiczne było jak dla mnie. Łapy mi już odpadały mimo to lazłem dalej przez pola, obok jakiegoś młyna... i tam zasnąłem . Od rana znowu to samo, czyli wędrówka która zdawała się nie mieć końca. Potem lazłem przez pole jakieś ze słoneczniczkami, a potem gejzery. To na pewno nie były niczyje tereny.
Nagle zobaczyłem wilka.
-To ciebie nie mogliśmy dorwać... -mruknął
-Mnie? Z jakiej paki?
- Byleś na niedostępnych terenach.
- Nie jestem członkiem watahy
- Ktoś ty?
- Eli.
Po chwili inne wilki się zjawiły
- Chcesz nim być?
-Nie... Wole trzymać się sam.
- Ach tak... czyli wyrzutek
- Otóż to - odparłem
Wilk chyba stracił mną zainteresowanie.
Poszedł, a ja zaś poszedłem przed siebie. Położyłem się przy wodospadach i zamknąłem oczy. Nagle ktoś zakłócił mi ciszę i spokój...
<Ktoś>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!