Leżałem na pustyni. Moje ciało umierało. Tak jak mój duch. Wszystko we mnie się kończyło.
Oddychałem coraz ciężej, trudniej. Z każdym oddechem, klatkę piersiową rozdzierał palący ból.
Nad mą głową kołowały sępy. Czekały na okazję. Czekały, aż wyzionę ducha. Sprytne stworzenia... Nie! Przeklęte!
Zniżyły lot. Ostry dziób zatopił mi się w brzuchu. Nie krzyknąłem. Nie uroniłem nawet łzy. Nie miałem na to siły. Kolejny dziób trafił w moją szyję. I tak do końca, aż nie...
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w wodzie pod lodem. Nie mogłem się stąd wydostać. Brakowało mi tlenu.
Nad lodem, cały obszar płonął. Dostrzegłem tam Sand. W jej oczach dostrzegłem ogień. Wkrótce zaczęła się w niego oddalać.
Podpłynąłem do skutej skorupy. Waliłem w nią pięściami. Nic to nie dało.
Obudziłem się zalany potem. To był koszmar. Tylko koszmar.
Zobaczyłem ojca. Oczy miał bez życia. Podszedłem do niego.
- Tato... Co się stało? - zapytałem. - Tato?
- Klara... Shout... Oni nie żyją. Nie ochroniłem ich... - z oczu ojca zaczęły płynąć łzy. Nie wiedziałem co powiedzieć.
< Darkness? Co dalej? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!