Wstałem w środku nocy. Poczułem się zadziwiająco lekki. Nagle zauważyłem, że unoszę się w powietrzu. Spojrzałem pod siebie i dostrzegłem... samego siebie. Po krótkiej chwili zastanowienia, doszedłem do wniosku, że to moje ciało. A więc odszedłem... Dlaczego? Zostało mi przecież jeszcze kilka lat życia? Dlaczego?! Glimmer... Ach! Dlaczego?! Nagle coś błysnęło. Poczułem ból. Spadłem w niekończącą się, ciemną przepaść.
***
Zamrugałem oczami, po czym nerwowo uniosłem się do góry. Byłem w ciemnym pokoju. Jedyne światło dawała dość mała świeczka. Obok niej stała zakapturzona postać, której oczy były krwistoczerwone. W dłoni trzymała kosę, wykonaną ze szczerego srebra, zabrudzonego krwią.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi się pożegnać? - Zapytałem.
- A niby jak miałbyś się pożegnać? ''Cześć Glimmer, dzisiaj w nocy umrę''? - Odparła postać.
- Masz rację... - Westchnąłem. - A dlaczego akurat teraz?
- Jest jesień. Zbliża się dzień Wszystkich Świętych. Jestem w nastroju.
- Ach tak? - Powiedziałem lekceważąco.
- Hmm... Takim tonem do mnie? Za karę Glimmer nie dołączy do ciebie tak szybko.
- I dobrze. Chcę, żeby długo żyła.
Śmierć westchnęła.
***
Znów byłem w jaskini. Ujrzałem łkającą, fioletową waderę. Płakała nad moim ciałem. Chciałem ją uściskać, ale... ale byłem tylko duchem. Mogłem tylko nad nią czuwać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!