Nie miałam świadomości tego, co się stało. Czułam tylko zimny wiatr, który wiał mi w grzbiet oraz silny uścisk w łapie. Byłam prawie pewna, że to Percy, który próbuje powstrzymać mnie przed upadkiem i tym samym zabiciem się. Chciałam się wspiąć po jego łapie, ale nie umiałam się ruszyć w żaden sposób. Pogodziłam się już ze śmiercią.
- Ayoko... - Usłyszałam szept.
- To i tak nic nie da... - Sapnęłam resztką sił. Z trudem puściłam jego łapę i wpadłam w przepaść, która zdawała się nie mieć końca.
- Nie! - Usłyszałam krzyk mojego partnera.
Nie mogłam mu już odpowiedzieć, gdyż powoli popadałam w ciemność.
I nagle nie czułam, nie widziałam i nie słyszałam niczego. Straciłam świadomość i popadłam w prawdopodobnie wieczny sen...
Obudziłam się w jakiejś nieznanej mi, mistycznej krainie. Wszędzie panowała ciemność, a przede mną latały jakieś małe zwierzątka, świecące na różne kolory tęczy. Nagle w ciemnościach pojawiła się postać. Spojrzałam na jej oblicze. Przypominała mi kogoś, ale nie mogłam tej twarzy przypisać do nikogo, kogo znałam.
- Ayoko... - Wyszeptał wilk. Jego głos był mi znajomy. Ktoś miał taki sam, tylko taki mniej, jakby to ująć, demoniczny. - Zdajesz sobie sprawę z tego, gdzie jesteś?
- Nie. - Odrzekłam krótko. - Tajemniczy wilku, będziesz tak miły i mi powiesz?
- Owszem. Znajdujesz się w przedsionku śmierci. W miejscu, gdzie przedstawiam ci wszystkie twoje wspomnienia, a następnie sama wybierasz sobie karę. Piekło, czy też niebo. Ale ty, Ayoko... Ty... Jeszcze nie twój czas.
- Co to znaczy?
- Wracaj na wojnę. Ja też muszę wracać.
- Jesteś z Watahy Zaklętej Czaszki? - Zapytałam z przerażeniem.
- Skąd. Jestem w waszych szeregach. Ale już dość tych rozmów. Bywaj, Ayoko
Poczułam, że gdzieś spadam. Wilk oddalał się z każdym kolejnym oddechem. Ciemność.
Obudziłam się w wielkiej przepaści, na jej dnie. Znalazłam tutaj mnóstwo ciał, w tym ciało jednego z naszych wilków. Nie mogłam uwierzyć... tam był mój syn!
- Ayoko! - Usłyszałam rozpaczliwy wrzask.
- Percy! - Odkrzyknęłam przez łzy.
- Żyje! - Zawołał, uradowany. Cała wataha zaczęła wyć z radości. Ktoś rzucił mi linę.
- Łap się! - Usłyszałam polecenie. Złapałam linkę całą siłą mojego pyska i zaczęłam się wspinać. Po kilku minutach byłam już na powierzchni. Wilki, które mnie wyciągały, były ubezpieczane przez inną część wilków. Spojrzałam na Gustawa.
- Przepraszam za zamieszanie.
- Nie ma problemu. Grunt, że żyjesz. - Odrzekł.
- Widziałam w gruzach ciało jednego z naszych. - Oznajmiłam, a po chwili wybuchłam rzewnym płaczem.
- Kogo?! - Wrzasnęli wszyscy.
- Mojego synka, FireBlast'a. - Wyszlochałam. - Patton! - Wrzasnęłam.
- Słucham, Ayoko? - Zapytał. Był w niesamowitym szoku, podobnie jak my wszyscy.
- Biegnij na tereny i kup eliksir szamanów. Wskrzeszę go. - Rzekłam.
- Tak jest. - Odpowiedział i popędził. Tymczasem Percy zszedł po ciało naszego syna. Płakaliśmy sobie wzajemnie na ramionach, ale po chwili wrócił Patton. Natychmiast wlałam całą butelkę do jego pyska. Po chwili otworzył oczy, a wszyscy zaczęli wiwatować. Uśmiechnęłam się do niego. Płakałam ze szczęścia.
< Percy? FireBlast? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!