poniedziałek, 26 stycznia 2015

Od Cassandry - Brak tytułu

Podkład do poniższego opowiadania:
Dzisiejszego ranka wstałam jak zwykle bardzo wcześnie, bo jeszcze przed wschodem Słońca i wyszłam cicho z okopów, aby nie zbudzić reszty moich towarzyszy broni, który odpoczywali jeszcze po wczorajszym dniu pełnym krwawych walk. Właśnie, większość z nich stoczyła ich już kilkadziesiąt, ja zaś- zaledwie kilka i to parominutowych. Zapewne zastawiacie się czym mogło być to spowodowane. Odpowiedź jest niezwykle prosta- większość przeciwników na mój widok uciekała, jakby wiedząc, że jako reprezentantka Klanu Wiecznej Kary i Wyrzutów Sumienia, będę walczyć do czasu, gdy któreś z nas nie padnie martwe, a z kolei Ci, którzy byli na tyle odważni by stanąć ze mną do walki- szybko tracili swoje moce pod wpływem strachu, spowodowanego cierpieniem, które im zadawałam. W tym stanie byli już łatwym łupem dla drugiej z mojej mocy- śmierci, Ta czarna dama zawsze była moją najlepszą przyjaciółką, przychodzącą wcześniej czy później po każdego z moich przeciwników....
Tym razem jednak nim przeszłam parę metrów drogę zagrodził mi potężny, granatowoszary basior, nie należący z całą pewnością do naszej watahy. Mimo tego nie wyrażał wobec mnie żadnego lęku. To była dla mnie nowość. Nie do tego byłam przyzwyczajona, więc rzuciłam ostro:
-Wiesz na kogo drogę wkroczyłeś, nędzny śmiertelniku?
-Owszem, na należącą do klanu, który kiedyś, dawno temu prawie doszczętnie zniszczył moją rodzinę.
-Domyślam się, więc, że przyszedłeś się zemścić.
-Zgadza się, długo szukałem istoty, która byłaby godna tego celu i wreszcie udało mi się ją znaleźć. Nie spocznę, dopóki nie uda mi się tego dokonać lub nie polegnę.- oświadczył.
-W takim razie mamy takie same cele, tyle, ze ja zabijam w imieniu własnym i tutejszej watahy.
-Która skończy tak samo jak Ty, czyli w Krainie Wiecznej Ciemności. - warknął wilk i zaczął zataczać powoli wokół mnie kręgi.
Ja zrobiłam to samo i czekałam na odpowiedni moment do ataku. Jednak to on pierwszy zaatakował- poczułam ostry ból w boku. Spojrzałam szybko w tamtą stronę, ale mimo iż wytężałam wzrok jak tylko mogłam, nigdzie nie mogłam ujrzeć swego przeciwnika. Czyżby zdezerterował albo rozpłynął się w powietrzu? Obie możliwości było równie mało prawdopodobne, więc obróciłam się wokół własnej osi z takim samym skutkiem. W końcu doszłam do wniosku, że ów basior musi władać mocą niewidzialności. To zagranie było z jego strony niehonorowe, bo w ten sposób zmuszał mnie do atakowania na ślepo. Rzuciłam, więc:
-Tylko tchórz się ukrywa!
-Może, ale to daje mi wielką przewagę, nie sądzisz?
Postanowiłam nie odpowiadać, więc tylko stworzyłam wokół siebie ciemną zasłonę i rzuciłam się błyskawicznie w stronę, z której dobiegał ostatnio głos. Tam go jednak nie zastałam. Wręcz przeciwnie, usłyszałam jego cichy śmiech za sobą i nagle znalazłam się na ziemi. 
-Masz już dość?- zaindagował.
-Nigdy!- warknęłam i spróbowałam go z siebie zrzucić. 
Niestety wilk okazał się silniejszy ode mnie. Nie mając innego wyjścia przemieniłam się w oślizgłego, cieniutkiego jak nitka węża i wyślizgnęłam się z jego uścisku, po czym znów przybrałam swą prawdziwa postać i nim zdążył zareagować wtopiłam w niego kły. Po raz pierwszy od początku tej walki poczułam na nich ciepłą krew. To nie trwało jednak długo, ponieważ już po chwili leciałam w powietrzu. Zatrzymałam się dopiero po kilku minutach na jakiejś twardej skale. Nie miałam już sił się podnieść i czekałam tylko na śmierć, która tym razem miała przyjść jako nieprzyjaciel. Nie myliłam się, bo niedługo potem poczułam kły przeciwnika na swojej gardzieli i ujrzałam czarnego Anioła Śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!