Kroczyłem wraz z innymi wilkami, dostojnie stawiając każdy krok, aby stawić czoła kolejnej fali wilków, z którą przyszło nam się zmierzyć. Przymknąłem oczy i ujrzałem Rainbow Cry, która bawi się wraz z naszymi dziećmi. Uśmiech ukochanej i chichoty moich dzieci, dodawały mi siły. Chęć walki powróciła do mnie. Otworzyłem oczy i byłem gotowy, aby zmierzyć się z każdym wrogiem.
Pierwszą moją ofiarą padł wadera, która byłą dosyć młoda. Mogła mieć zaledwie rok. Gdy rzuciła się na mnie, wbijając mi ostra pazury w prawy bark, wykorzystałem jej nie uwagę i wgryzłem się w jej gardziel. Zaskoczona wadera padł na miejscu, a ja ubrudzony jej krwią, wpatrywałem się jak jej drgające powieki, powoli opadając na zawsze. Krew rozlała się wokół jej gardła, tworząc kałużę.
Nie czekając na resztą moich towarzyszy, rzuciłem się na kolejnego napastnik. Aby mnie powstrzymał, zsyłał na mnie kule ognia. Omijałem je zręcznie, lecz jedna z nich zdołała musnąć mój bok. Kiedy poczułem jak ogień wypala mi sierść, a potem skórę, syknąłem z bólu, lecz mimo to, nie miałem zamiaru się zatrzymać. Skoczyłem na wilka z góry, wgryzając się w jego pysk. Natrafiłem zębem na oku, które wpłynęło mi do gardła. Szybko wypuściłem wilka i wyplułem to, co niegdyś było jego okiem. Widziałem jak białko rozpływa się po kamiennej powierzchni. Sam basior jeszcze żył, ale rzucał się na ziemi z bólu i szoku. Zostawiłem go, aby ktoś inny go dobił.
Pamiętam jak kiedyś na Ukrainie widziałem ludzkie ciała, jeszcze w gorszym stanie niż tych wilków, których pokonaliśmy. Odsunąłem się kawałek, próbując wrócić do teraźniejszości. Spojrzałem na swój bok. Widziałem, że skóra na krańcach rany była zwęglona i ogień wypalił ją do żywego mięsa. Krew nie leciała jeszcze, ale osocze powoli zasklepiało ranę. Niewiele myśląc chwytałem zębami zwęglone kawałki skóry, odrywając je od mojego ciała. Przy każdym oderwanym kawałku, zaciskałem mocno powieki z bólu.
Kiedy dokończyłem dzieła, zobaczyłem ja jeden z moich towarzyszy, a dokładnie Satoshi zostaje zagryziony przez dwójkę wilków, po których minach było widać, że czerpią z tego przyjemność. Zobaczyłem, jak młody wilk pada na ziemię, a jego oczy zastygają w wiecznym bezruchu. Poczułem jak nagle ogarnia mnie szał.
Moje ciało zaczęło się zmieniać. Przybierałem inną formę. Złapałem się za głowę. Myślałem, że zaraz mi eksploduje. Z mojego kręgosłupa, zaczęły wychodzić kości. Z każdym moim krzykiem do góry pięła się kość, która przybierała czarną barwę. Łzy, które popłynęły z moich oczu, zaczęły przylegać do futra i zamieniać się w czarną sierść. Cały byłem biały, tylko miejscami czarny. Moje oczy stały się całe czarne, pozbawione białek. W głowie słyszałem głosy, które kazały zabić oprawców mojego towarzysza.
Rzuciłem się biegiem w stronę wilków. Chwyciłem pierwszego wroga za kark i cisnąłem nim z całej siły o skałę. Uderzył w nią z głośnym hukiem, a kiedy po niej się osunął, zostawiał za sobą krwawy ślad. Drugi wilk zaczął wycofywać się powolnymi krokami w przerażeniu. Z psychopatycznym uśmiechem na pysku, podrzuciłem go do góry i mieczem, szybkim ruchami pociąłem na kawałki, które upadły w różne strony. Po chwili spadł na mnie deszcz krwi tego wilka. Krople zostawiły na ziemi czerwone kropki, tak samo jak na moim futrze. Patrzyłem na odcięty łeb wilka z uśmiechem, który nie schodził mi z twarzy. Pysk miał lekko uchylony, zaś oczy zastygły w przerażeniu, wpatrzone we mnie. Z cichym śmiechem spojrzałem na swoje łapy, umazane jego krwią. Tak łatwo było zabić innego wilka i to było dosyć przyjemne, więc czemu tak bardzo się kontrolowałem przed przemianą w kogoś lepszego?
Wiedziałem już czemu, przecież miałem rodzinę. Rainbow Cry... Gdy sobie o niej przypomniałem, zaczął powracać do mnie zdrowy rozsądek. Wiedziałem, że na zawsze zostanę tym kim się stałem, lecz także zdawałem sobie sprawę, że jeśli jeszcze raz stracę nad sobą panowanie, już nigdy nie wrócę do swojej prawdziwej osobowości, która kochała Rainbow Cry i swoje dzieci. Nie miałem zamiaru znów paść ofiarą mojej złej strony.
Kiedy nacierały na mnie jakieś wilki, stałem w bezruchu. Nie miałem zamiaru ich atakować. Po prostu miałem już dosyć tego wszystkiego. Nienawidziłem wojny. Kiedy wgryzły się w moje ciało i zaczęły mnie szarpać, nie robiłem nic. Wpatrywałem się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Po chwili wilki zaczęły kaszlać. Złapały się za gardła i padły martwe, prosto w moją krew, która leciała z licznych ran. Widziałem, jak w moim kierunku biegną towarzysze. Wzięli mnie na nosze i szybkim krokiem zaczęli bieć w stronę obozu, który był dalej.
- Co z Satoshim? - zapytałem słabo.
- On nie żyje. - zapłakała jakaś wadera, o oczach, które były niczym gwiazdy. Zapewne była to Jenifer. Słyszałem, że Satoshi był jej bliskim basiorem, odkąd straciła Kitsurui. Zrobiło mi się jej żal. Zastanawiałem się, dlaczego to mnie nie zabili. Taki potwór jak ja nie może żyć. Nawet nie zasługiwałem na Rainbow Cry, lecz ona mnie kochała. Musiałam żyć chociaż dla niej, jeśli nie dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!